Piątek
21:50 Łochów
Ciepły wilgotny wieczór ogarnął świat swoim uściskiem.
14 października 1989 sobota
Czy to ma jakikolwiek sens? Czy to wszystko, co się teraz dzieje, prowadzi do czegokolwiek dobrego? Chleb 800 zł, mleko 800 zł, masło 4000 zł, kiełbasa 11 000 zł. Nie mówię o szynce. Jak żyć? Dostałem 90 000 zł, ale co z tego. Moja pierwsza wypłata. Z początku wydawało się dużo, ale gdy przeliczyłem to na konkretny towar, okazało się, że to głodowa stawka. Poczułem się tak, jakby ktoś dał mi w mordę i jeszcze się z tego śmiał. W ciągu kilku dni pieniądze przeciekły mi przez palce. Zostało jedynie 20 000 zł.
Tak czy inaczej, liczę tylko na to, że już niedługo będę na utrzymaniu państwa. Być może już w poniedziałek znajdę się w szpitalu. To jeszcze nic pewnego, ale istnieje duże prawdopodobieństwo. W każdym razie na pewno trafię do wojska. Ta chwila jest coraz bliższa i czuję ją już na swoim karku.
W środku się trzęsę jak świeżo zrobiona galaretka z nóżek. Próbuję zachowywać się w miarę spokojne, ale ni chuja to nie wychodzi. W domu każdy wrzeszczy i ma wszystko w dupie. W końcu nie wiesz człowieku, co masz robić. W tym ogólnym pierdolniku brniesz tylko do przodu, bo nawet nie wiesz, gdzie jest tył. Czasami mam wrażenie, że to wszystko to jedno wielkie gówno.
Ponad tym wszystkim ciągnie się jakaś kurewsko dziwna melancholia. Gdzie leży sens życia? Gdzie jest jego cel? Może to ciągłe borykanie się z problemami i branie wszystkiego na bary, jest sensem i celem. Może ciągle brnięcie naprzód w tym gównie jest celem. Jak w jakimś filmie Hitchcocka. Leziesz nocą przez mgłę, w gąszczu gałęzi i widzisz przed sobą tylko najbliższe przedmioty i masz nadzieję, że w końcu wyjdziesz z tego lasu.
Dorosłem. Szkoda tylko, że w tak chujowych okolicznościach. Już wiem, że nie da się uciec i zaszyć w cichym, spokojnym zakątku, bo, kurwa, takiego nie ma! Nie ma takiego miejsca na świecie, bo ja i moje problemy to jedno.
Mam dość. Są chwile, że tracę panowanie nad sobą. Nie mam żadnego wsparcia. Nie mówię o tym materialnym, bo na nie nie liczę nawet. Chodzi o to duchowe. Ojciec zmarł dawno temu, a matka sama sobie nie jest w stanie pomóc. Ciągle pije krople na uspokojenie, twierdząc, że to wszystko rozwiąże. Rodzeństwo – każdy pilnuje swojej dupy. No cóż, takie jest życie.
Chwilami nie wiem, kim jestem. Mówią, że nie można tracić nadziei, że trzeba jakoś żyć, ale moje myśli coraz częściej krążą wokół śmierci – mojej śmierci. Myślę czasami, że chyba naprawdę byłoby lepiej odejść i zostawić to dawno tym, którzy sobie lepiej radzą. Nie wiem. Może kiedyś rzeczywiście to zrobię. Wydaje się to całkiem realne i proste. Tak odejść spokojnie i cicho. Zastanawiam się tylko, jaki rodzaj swojego końca wybrać. Najlepiej bez bólu. Może tabletki?
Kurwa, jakie to głupie. Ale jaką mam przyszłość? Powiesz: przestań pierdolić chłopie, są inni bardziej doświadczeni przez los i jakoś żyją. Może i są, ale ja mam dość, najnormalniej w świecie dość!
Dlaczego tak jest? Dlaczego nikt mi nie wskaże konkretnego, ambitnego celu? Jak postępować w życiu? Jakimi normami się kierować w tym pojebanym świecie? Napierdalać pałą wszystkich dookoła tylko po to, żeby mnie było lepiej? No bo z tego, co ostatnio się dzieje, to na to wychodzi. Jak będziesz kradł, przepychał się, niszczył innych, to będziesz wyżej na grzędzie. Czy o to chodzi w tym całym kapitalizmie?
Kurwa, nawet pisać mi się już nie chce! Ja pierdolę, jak mnie to wszystko wkurwia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz