czwartek, 31 grudnia 2020

13 lutego 1987

Piątek


12:30


Tak naprawdę, trudno określić, czy mamy teraz w zimę, czy też wiosnę. Wszystko wskazywałoby na to, że jest zima, bo to dopiero połowa lutego, natomiast temperatury przekraczające plus 7 stopni Celsjusza sugerują, że, raczej, ma się na wiosnę. Tak naprawdę, ma być jeszcze cieplej. 

Z rana wybrałem się do lasu. W jedną stronę udało mi się przemknąć bez szwanku, ale z powrotem już nie. Zmoczyłem całe buty. Tam, po prostu, nie ma przejścia. Nie w taki sposób, żeby nie zamoczyć butów. 

No cóż, trzeba będzie siedzieć w domu. Tylko co tu robić. Sławek i Sylwek to inna sprawa. Wytrzasnęli sobie jakieś stare buty i mogą je moczyć do woli. Nie chcę chorować i dlatego zostałem. W taką pogodę najłatwiej jest zachorować. Człowiek myśli, że jest już ciepło, bo słońce mocno świeci i wyskakuje z domu bez czapki, bez ciepłej kurtki. Tymczasem, rezultat tego jest taki, że dopada go choroba. No cóż, przynajmniej porządny katar. 


Wczoraj była u nas Anka z Mariuszem.


środa, 30 grudnia 2020

12 lutego 1987

Czwartek


11:45


Na dworze ciepło, plus 5 stopni Celsjusza. Śnieg topnieje, niebo bez chmur. Piękna pogoda zachęca do spacerów, ale woda i mokry śnieg jeszcze bardziej do niego zniechęca. 


poniedziałek, 28 grudnia 2020

10 lutego 1987

Wtorek


11:50 


Moje fantazje.


Przyszła “wiosna” na dworze ciepło. Śnieg się rozpuszcza, tworząc coraz większe kałuże. Nawet nie ma wiatru. 

Wyszedłem do lasu. Dawno już nie było w nim tak przyjemnie. Mimo że mokry śnieg dostawał mi się do butów, szedłem w coraz większe zarośla. Chciałem zobaczyć, jak wygląda moja letnia kryjówka zimą. Krzaki i drzewa gęstniały, ale dobrze znałem ścieżkę do starego, powalonego pnia brzozy. Była zasypana półmetrową warstwą mokrego pełnego kryształków śniegu. 

Wreszcie dotarłem do znanego mi miejsca. Niewiele tu się zmieniło. Nie pomijając tego, że latem było tutaj zielono, a teraz jest biało. Było tu tak samo spokojnie chodź ciszej. Przysiadłem na suchym od wiatru pniu. Las zdawał się milczeć. Cisza w lesie to coś wyjątkowego. .nie mówię o dalekich odgłosach. Te jest zawsze słychać. Cisza panowała w lesie w najbliższych otoczeniu. 

Siedziałem, zastanawiając się nad tym, jak dalece odzwyczaiłem się od tej ciszy, gdy w pewnym momencie, usłyszałem za sobą szept cichy jak szum wiatru. Odzwyczaiłem się od lasu. Kiedyś byłem w nim z nim zrośnięty. Każdy dźwięk był mi znany. Ten, jednak nie odpowiadał żadnemu.

Szept powtórzył się jeszcze raz: 

-Obejrzyj się. Jestem tu. 

Odwróciłem głowę, ale nic i nikogo nie zauważyłem.

-Tu jestem, - powtórzyło się. 

Po kilku chwilach uważnego przeglądania się ujrzałem dziwną postać. Właściwie to nie postać, ale cień. Cień utworzony z odbitych od śniegu promieni słonecznych.



niedziela, 27 grudnia 2020

9 lutego 1987


Poniedziałek


18:00


Byłem dzisiaj w Łochowie razem z Moniką. Robiliśmy zakupy. Później wygłupialiśmy się i sprzeczaliśmy trochę.


sobota, 26 grudnia 2020

8 lutego 1987

Niedziela


Znów złapał duży mróz. Pada śnieg i mocno wieje. Wszystko, co jeszcze wczoraj było wodą, dziś jest już twardym lodem. Ślisko jak cholera. 

Buty mi jeszcze nie wyschły po tych wczorajszych roztopach. Żeby tylko buty. Wczoraj, podczas tej chlapy, gdy taszczyłem worki z ziemniakami, zmoczyłem i pobrudziłem sobie całą kurtkę. Będę musiał ją jakoś oczyścić, bo jutro jadę do Łochowa. 

Muszę podjąć moje oszczędności z książeczki. Niewiele tego, 600 zł, ale i to dobre kiedy z kasą krucho. A krucho jest i to bardzo. 

Mama we wtorek jedzie do bidula odebrać pieniądze z rachunków. Dorota wciąż tu jest. Nie mam pojęcia, kiedy się wyniesie. Po tym, jak się rozgościła, widać, że, raczej, prędko do tego nie dojdzie. 

Denerwuje mnie już ta kuzynka. Niech sobie jak najszybciej jedzie. 


Szkic opowiadania.


Był piękny, spokojny wieczór. Właśnie wyszedłem na spacer. Księżyc na niebie świecił jasno tarczą. Jego promienie, choć słabe, dość wyraźnie odbijały się od śniegu, tworząc bladą poświatę. Nagie drzewa rzucały długie, wyraźne cienie. Spojrzałem pod nogi, mając nadzieję, że zobaczymy swój własny. W tej właśnie chwili zamarłem ze strachu. W pierwszej chwili chciałem wyjaśnić to jakoś racjonalnie. Rozejrzałem się jeszcze raz i stwierdziłem, że nie ma dobrego wytłumaczenia. Źródło światła było tylko jedno, więc i cień powinien być jeden. Teraz już wiedziałem. Upiór zagnieździł się w mojej duszy.


piątek, 25 grudnia 2020

7 lutego 1987

Sobota


Na dworze niesamowita breja. Wszędzie zwały mokrego śniegu. Z domu nosa nie chce się wystawiać. 

Jestem wkurzony. Nawet mimo tej odwilży wszystko byłoby okej, gdyby nie ta dziewczyna. Przyjechała w odwiedziny. Jak ją zaklasyfikować? Generalnie to kumpelka Moniki, ale jest też naszą cioteczną siostrą, chociaż przyrodnią. Była adoptowana przez wuja. Nie utrzymywaliśmy z nią żadnego kontaktu i, najnormalniej w świecie, prawie w ogóle, jej nie znamy. Denerwuję się, bo w domu jest straszny bałagan.

Jakiś czas temu Sławek i Sylwek byli w odwiedzinach u brata mamy, Heńka. Nie wiem, po jakie licho ją zapraszali. Nie lubię ani jej, ani wuja. 

W tym momencie obydwie (Monika i Dorota) są na zakupach, ale wkrótce wrócą.


czwartek, 24 grudnia 2020

6 lutego 1987

Piątek


15:20


Sylwek uczy Monikę jak robić czapeczkę drukarską. Sławek obecnie jest na dworze, a mama śpi.

Przyszła odwilż. Śnieg powoli topnieje, tworząc cienką warstwę lodu na górnej powierzchni. Aby stopniał do końca, potrzebnych jest kilka dni z temperaturą powyżej zera. Dziś właśnie tak było. Jutro ma być podobnie. Nie jestem przekonany co do tego, czy prognozy synoptyków się sprawdzą, jeśli chodzi o te wielkie mrozy, które, niby, mają nadejść. 

Chłopaki wreszcie przywieźli ten telewizor z serwisu. Wczoraj zrobiłem wieczór lektorski. Czytałem wszystkim powieść “Adara”. Dziś ciąg dalszy. 


środa, 23 grudnia 2020

4 lutego 1987

Środa


12:30


Las zimą jest piękny. Wybrałem się z Sylwkiem na spacer. Szliśmy wolno, rozglądając się. Nogi zapadały się w zmarzniętym śniegu, ale nam wcale to nie przeszkadzało. Nasz pies, Dżeki, pływał w tym śniegu. W pewnym momencie Sylwek zauważył jakieś gęste kłębowisko na drzewie. Wróciliśmy do domu po nóż. Po wejściu na drzewo okazało się, że to jemioła. Wisi teraz pod sufitem zielona i ładna.


Pogoda. Bardzo ciepło, około -1. Świeci słońce. Nie ma wiatru.


20:30


Umyłem głowę i uprałem ubrania.


wtorek, 22 grudnia 2020

5 lutego 1987

Czwartek


5:15


Spać mi już się nie chce. Siedzą razem z Moniką. Obudziła nas niechcący mama, jak jechała do pracy. Na dworze ciepło minus 4. W ciągu dnia ma być jeszcze cieplej.


14:30


Zastanawiam się kiedy zreperują nam ten telewizor? Oddany był w piątek. Kazali zgłosić się w czwartek. Chłopaki byli, ale nic z tego. Nawet nie zajrzeli do tego pudła. Podobno ma być gotowy na jutro. 


poniedziałek, 21 grudnia 2020

3 lutego 1987

Wtorek


Spać położyliśmy się o 4:00 rano. Chłopaki do trzeciej grali z Moniką w karty później w państwa i miasta. Dziś rano skończyłem czytać “Adarę”. Świetna książka. Teraz jednak zadaję sobie pytanie, za co wziąć się w następnej kolejności. Do końca ferii jeszcze daleko, Przydałoby się połknąć jeszcze jakąś powieść. 

Pogoda bezchmurna. Świeci słońce. Minus 10 stopni Celsjusza. Bezwietrznie.

Byłem w sklepie. Kupiłem pastę do butów i szampon. Idę na dwór.


18:50


Zacząłem budować iglo. Nie wiem, czy skończę. Sławek Sylwek i Monika grają w karty. Mama śpi. Justyna coś je.


***


Wstęp do opowiadania


Był ładny zimowy poranek. Blade słońce stało nisko nad horyzontem, barwiąc śnieg wszystkimi odcieniami tęczy. 

W pewnym momencie podeszła do mnie nieznana dziewczyna. Była ładna. Już na samym początku spostrzegłem, że jest zdenerwowana i wystraszona. Drżała, ale wiedziałem, że nie zimna. Odruchowo zajrzałem w głąb jej myśli. Bała się czegoś, co sama miała zrobić. Jej lęk był zupełnie naturalny. Złościła się na siebie, że nie może nad tym zapanować. 

-Przepraszam, która jest teraz godzina? - spytała.

Nim odpowiedziałem, miałem ułamek sekundy, by wyniknąć głęboko pod osłonę zewnętrznej bariery psychicznej i to mi wystarczyło. W ciągu tej jednej chwili mogłem się dowiedzieć, kim jest, jakie są jej zamiary, co robiła wczoraj i co będzie robiła jutro. Jednym słowem, wiedziałem wszystko, co było mi potrzebne.


niedziela, 20 grudnia 2020

2 lutego 1987

Poniedziałek


12:35 


Pogoda śliczna. Od samego rana przygrzewa słoneczko. O 4:15 rano w radiu mówili, że w Warszawie temperatura wynosiła minus 9 stopni Celsjusza. W tej chwili prawdopodobnie waha się w okolicy minus 4 stopni. Śnieg nie zaczął się jeszcze rozpuszczać. 

Byłem w lesie. Białego puchu tam po kolana. Człowiekowi trudno się tam poruszać, nie mówiąc już o zwierzętach, które muszą przecież szukać pożywienia. Widziałem dzięcioła (małego pstrego) oraz sójkę. Obydwa ptaki skrzętnie uwijały się w koronach drzew w poszukiwaniu pokarmu. 

Z samego rana Sławek z Moniką pojechali do Łochowa po zakupy. Monika wzięła moją katanę. Są już z powrotem. Wrócili jakiś czas temu. Kupili kuchenkę elektryczną. Była niezbędna, bo wodę na herbatę gotowaliśmy na wałkach od grzejnika. 

Jeszcze nie wiem, co robić po południu. Może wybiorę się z chłopakami na górki. 

Położyłem się dopiero o 4:30. Właściwie położyłem się wcześniej, ale nie spałem. Czytałem książkę pod tytułem “Adara”. Niezła.


14:45


Jestem na brzegu lasu. Siedzę w wykutej przez siebie w twardym śniegu niewielkiej jaskini. Słońce, choć nisko nad horyzontem, jeszcze mocno grzeje.


20:00


Mieć wielką moc -  to jest marzenie. Dobrze, tylko jaką moc? Nadzwyczajną siłę fizyczną, władzę, bogactwo, czy też umiejętność posługiwania się czarami? Nie, to nie wchodzi w rachubę. Chciałbym mieć moc wpływania na ludzką psychikę. No tak, tyle tylko, że wcześniej musiałbym dobrze poznać tę psychikę. Poznać motywy działania ludzi. Poznać ich słabości i uczucia, które nimi rządzą. Chciałbym to wszystko poznać. Chciałbym oddziaływać w niewidzialny sposób na ludzkie uczucia. Może istnieje taka energia, coś w rodzaju niewidzialnych promieni? Chciałbym zmieniać ludzkie uczucia tak łatwo, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Chciałbym, poprzez te nieznane niewidzialne, niewyczuwalne, promienie oddziaływać w taki sposób, aby obdarowywać innych dobrym nastrojem, takim, jakim bym chciał. W ten sposób mógłbym zmieniać  podejmowane przez nich decyzje. Mógłbym wpływać na postępowanie poszczególnych ludzi. Przede wszystkim, chciałbym tworzyć wokół siebie atmosferę spokoju i bezpieczeństwa. W ten sposób miałbym możliwość utrzymywać przy sobie grupę ludzi, którzy by my nie lubili, byli dla mnie dobrzy i byli do mnie przywiązani. W ten sposób mógłbym zmienić nastawienie moich wrogów tak, aby z czasem stali się moimi przyjaciółmi. Tym samym, nie miałbym żadnych wrogów, a tylko samych przyjaciół. 


***


Chłopaki razem z Moniką grają w karty. Głośno gra radio. Akurat jest koncert życzeń.


sobota, 19 grudnia 2020

1 lutego 1987

Niedziela


Prawie cały dzień siedziałem w domu. Wstałem o 9:20. Chłopaki poszli na górki w lesie. Wzięli ze sobą Monikę. Wrócili po 12:00 mokrzy od góry do dołu, zmęczeni, ale bardzo zadowoleni. Nie zjeżdżali na sankach, lecz na plastikowych w workach wypełnionych sianem. Na sankach z tak stromej górki nie sposób zjechać. Worki są niskie, miękkie i o wiele bardziej bezpieczne. 

Szkoda, że nie ma telewizora. Jest w serwisie. Odbiór dopiero w czwartek. Do reperacji pojechał na sankach i w ten sam sposób przyjedzie. Tym zajmuje się Sławek. 

Pogoda. Ciepło około 4 stopni Celsjusza. Wiatr bardzo silny.

Wczoraj nie odśnieżyli drogi. Zawiało równo z płotami. Przy tych wahaniach temperatury śnieg zrobił się twardy. Mleczarz nie mógł przejechać. 

Dziś zebrała się grupa gospodarzy, którzy próbowali przebić się przez zaspy do centrum wsi, to jest jakieś 800 m. Było na co popatrzeć. 

Dwa ciągniki się zakopały. Przyjechały jeszcze dwa, aby tamte wyciągnąć i też się zarżnęły. W końcu ściągnęli jeszcze cztery maszyny i to aż z samych Jerzysk. Cały dzień próbowali to jakoś odśnieżyć. 

Chodzi o to, że aby traktor mógł pociągnąć za sobą pług, to sam musi mieć możliwość jakiegokolwiek przejazdu. Najpierw musieli zrobić takie koleiny i dopiero później wzięli się za właściwe odśnieżanie. W sumie widok był fajny. 

Raz po raz któryś traktor był wyciągany przez dwa rezerwowe, które stały na boku. Wydaje mi się, że w końcu się jednak przebili. Nie jestem pewien, późno już było. Cały czas była mowa o tym prostym odcinku drogi. 

Pozostał jeszcze zakręt w stronę Jerzysk, ale to już jest zupełnie inny temat. Podobno jest tak zawiany, że w tej chwili nikt przy zdrowych zmysłach nie podejmie się odgarnięcia tych kilkuset metrów. Tak czy inaczej, drogę skrócili. Jeżdżą teraz przez nasze podwórko, bo taka możliwość istnieje, a śniegu mniej.

Zdaje się, że jeszcze pracują. Słychać silniki. Nie ma wyjścia. Jak chcą oddawać mleko do zlewni, muszą pracować wszyscy zainteresowani. W tej chwili jest 21:10.

Chłopaki siedzą i coś tam robią. Sylwek chyba rysuje wzory dla mamusi do robienia swetrów, a Sławek właśnie zaczął drażnić się ze szczeniakiem. Mama i dziewczyny śpią. Cicho gra radio. Panuje błogi spokój, spokój, o który w tym domu, tak trudno.


piątek, 18 grudnia 2020

31 stycznia 1987

Sobota


Pełno pośpiechu, pakowanie i wyjazd. Dziś już jestem w domu. Przede mną wspaniała perspektywa 14 dni ferii. Mądre głowy gadają, że z 9 na 10 lutego ma być minus 45 stopni. Się zobaczy.


Przegląd dnia.


9:10 


Obudziłem się. Dziewczyny już nie spały. Zachowywały się dość cicho tak, że gdybym tylko chciał, mógłbym jeszcze trochę pospać. Nie spałem jednak. Później wstali chłopaki. 


10:00 


Wstałem i zacząłem cerować skarpety. Na piętach tak bardzo się przetarły, że została tylko siateczka. 


12:30 


Przyjechała mama. Pracuje teraz w innym szpitalu. Przyszedł z nią Grzesiek Koza. Postanowiliśmy z Sylwkiem, że na razie nie będziemy się odzywać. Ze względu na mamę. Nie chcemy, aby się denerwowała. Chodzi o te pieniądze, które mi zasunął. Ona nic o tej sprawie jeszcze nie wie. 


Grzesiek posiedział, pojadł i, tak około 17:00, odprowadziliśmy go do szosy. Po drodze poruszyliśmy drażliwy temat. Zachowywał się tak, jakby był niewinny. Może rzeczywiście nie wziął tej forsy. Na razie odpuściłem sobie ten temat.

Wracając trochę poszaleliśmy w lesie. Śniegu po uda. 


Pogoda. Mróz niewielki, silny wiatr, brak nowych opadów śniegu.


czwartek, 17 grudnia 2020

28 stycznia 1987

Środa


Przegląd dnia. 


Pierwsza lekcja: rosyjski. Spokojnie.

Druga lekcja: historia. Zastępstwo za matematykę. Podobno trzeba było coś tam zrobić, ale ja całą godzinę grałem w kółko i krzyżyk. 

Trzecia lekcja: BHP. Zadał temat do opracowania i wyszedł. Przesiedziałem całą godzinę. 

Czwarta lekcja: mechanizacja. Miał zrobić kartkówkę, ale późno przyszedł i nie było czasu. Ten Janiszek to zapominalski. Wziął temat, który już przerabialiśmy. Nikt się nie odezwał. Lekcja dla niego: trzeba pamiętać. Lekcja dla nas:  korzystać, póki można.

Piąta lekcja: fizyka. Prawie całą godzinę przewidzieliśmy. Udało nam się zrobić pół zadania. Na przerwie byliśmy trochę dłużej niż zwykle, bo rekruci zwiedzali szkołę. 

Szósta lekcja: chemia. Rozpisała na tablicy kilkanaście reakcji, których, za cholerę, nie mogę zrozumieć. Nie chodzi o to, że nie rozumiem konkretnych zagadnień. Ja, ogólnie, nie wiem, o co w tym chodzi. Zadała do nauczenia kilka wzorów kwasów. Wiem, że i tak się tego nie nauczę. Pod koniec lekcji trochę pogadaliśmy. Pani Biedrunka lubi, jak się jej zadaje dużo pytań. Lubi na nie odpowiadać, o ile związane są z tematem o ile związane są z tematem lekcji. 

Podsumowanie.

Jak widać, dzień był ulgowy i spokojny. Widać, że nastąpiło rozluźnienie przed feriami. Oceny są już wystawione i każdy jest spokojny. Wczoraj się dowiedziałem, że z biologii (jednak) przeprosiła tę trójkę na czwórkę. Fajnie. 


Pogoda.


Cały pokój zalany jest światłem słonecznym. Zimowe słońce, a jednak tyle mocy jest w jego promieniach. W pokoju ciepło jak w szklarni. Ciepło i przyjemnie. Na zewnątrz temperatura waha się w okolicach plus 4 stopnie Celsjusza. Pod oknem spaceruję duże stadko kuropatw. Jest ich ze 20. Podchodzą pod same okna i głośno dopominają się o coś do jedzenia. Aż trudno uwierzyć, że głód może tak bardzo stłumić lęk przed człowiekiem u tych ptaków. 

No dobra, właśnie uświadomiłem sobie, że ja też jestem bardzo głodny. Muszę ruszyć swoje cztery litery, aby wrzucić coś na ruszt. Zasuwam na obiad. 


środa, 16 grudnia 2020

27 Stycznia 1987

Wtorek


Przegląd dnia. 


Pierwsza lekcja: rosyjski. Z klasówki dostałem 3. Na półrocze 3.

Druga lekcja: historia. Wczoraj poszedłem. Zrobiła kartkówkę. Dziś wystawiła oceny. 3 minus.

Trzecia i czwarta lekcja: język polski. Nie było. Dwie godziny zastępstwa z Makarą, moją dawną wychowawczynią. Oglądaliśmy film dla drugiej zmiany. Opowiedziała nam kawał o milicjancie. 

Piąta lekcja: chemia. Wspólna z inną klasą. Wystawiła oceny. 3 minus. 

Szósta lekcja: biologia.  chciała poprawić mnie na 4, ale nie chciałem. Poprawić można było się w ten sposób, że kartkówkę trzeba było napisać co najmniej na 4. Nie napisałbym nawet na 3. Z góry wiedziałem więc postawiła mi 3 plus. 

Przyszło ocieplenie. Temperatura oscyluje około zera, ale mocno przegrzewające słońce sprawia, że wydaje się, iż jest dużo cieplej. Wczoraj mocno wiało, ale dziś jest już spokojnie. Synoptycy zapowiadają, że taka pogoda utrzyma się do końca stycznia. Niestety, na początku lutego znów przyciśnie mróz. 

W budynku szkoły jest bardzo ciepło. Tutaj, w pokoju jeszcze cieplej. Jak wszedłem, to pierwsze, co zrobiłem to zdjąłem sweter. 


18:55


Połowę nauki własnej przespałem. Kiedy się obudziłem, w pokoju nikogo nie było. Wyszedłem do łazienki i zorientowałem się, że większość osób wykonuje jakieś prace, zlecone przez kierownika internatu, Rusaka. Jeszcze później dowiedziałem się, że Sylwek (prawdopodobnie) był w tym czasie na kółku majsterkowicza. 

Później zabrałem się do odrabiania lekcji. Zdążyłem tylko zrobić notatkę z mechanizacji rolnictwa. Po kolacji jest zebranie całego internatu. Będę musiał skończyć odrabianie po ciszy nocnej. 

W ostatnim okresie dużo śpię w dzień. Oczywiście, ze szkodą dla nocy. W ostatnim czasie mój organizm pracuje w ten sposób, że jeżeli położę się spać przed 23:00, to nie będę mógł zasnąć. Jeżeli już mi się to uda, całą noc będę się męczył, a sen będzie płytki. Więc wychodzi na to, że korzyść z niego mizerna. Przykładem może być wczorajsza noc. Rano czułem się tak, jakbym w ogóle się nie kładł.

Nie wiem, może lepiej nie spać na nauce własnej… 


wtorek, 15 grudnia 2020

25 stycznia 1987

Niedziela


Miniony tydzień minął szybko, chociaż nerwowo. Każdego dnia szedłem do szkoły z pewnym lękiem. To był gorący okres. Nauczyciele zaczęli wystawiać oceny na półrocze. Zawsze tak jest przed końcem semestru. 

Co jeszcze mogę w tym temacie dodać? Chyba to, że w tym tygodniu przestałem rozmyślać. Nie było na to czasu. 


poniedziałek, 14 grudnia 2020

24 stycznia 1987


Cichy wieczór. Siedzę w pokoju przy stole, na którym znajduje się mała lampka. Książki, zeszyty, kwiaty, półki, wszystko to sprawia wrażenie spokoju i przyjemnego nastroju. Budzik, dając głośno, uśmiecha się do mnie. Zapanował chwiejny spokój. Chwiejny, bo w każdej chwili może ktoś tu wejść i zakłócić go. 

Dziś jest studniówka. Cała uroczystość odbywa się na stołówce. Stoły ustawione w równe rzędy, nakrycia obfite. Nawet dekoracja jest fajna, chociaż przygotowana w pośpiechu. Pod sufitem umieszczone jest papierowe niebo. Całość imituje las. Już zaczęła się zabawa i potrwa do 6:00 nad ranem. Nie pójdę, chociaż mógłbym iść w charakterze gapia, ale po co?


niedziela, 13 grudnia 2020

22 Stycznia 1987


Przegląd dnia.


Pierwsza lekcja: historia. 

Bałem się, że mnie spyta. Miała to zrobić. Zamiast na lekcję poszedłem do dentysty. Niby że z bólem. Mimo że ząb nie bolał, to i tak należało go wyrwać. 

Druga lekcja: przysposobienie obronne.

Szostakiewicz wystawił już oceny na półrocze. Trójka. Trochę wygłupów było przy tym wystawianiu ocen. 

Szósta lekcja: matematyka.

Była klasówka. Na 100% dwója. 

Po kolacji był film, który już kiedyś oglądałem. “ Piraci XX wieku”. Nawet dobry, chociaż rosyjski. 

Jutro klasówka z biologii. Nic się nie uczyłem. 


***

Wstęp do opowiadania.

Nie ma już na tej ziemi spokoju. Nie można wierzyć nawet przyjacielowi.  stało się to tego dnia, kiedy przyszedł na świat syn Ducha Zła, największy Szatan wszechczasów. Wtedy to właśnie jego ojciec wydał rozkaz, by, na cześć swojego pierworodnego syna, złożyć ofiarę z ognia, krwi i ducha. Wtedy to świat ogarnęło szaleństwo. Mordowali się bracia, ojciec spiskował przeciwko synowi, syn matce podrzynał gardło. Właśnie w tych czasach żył stary, doświadczony, lecz, nikomu wtedy jeszcze nie znamy, człowiek o imieniu Dobran. Był to dobry i poczciwy staruszek, czarownik o ponadprzeciętnej mocy. Jego czary były zdolne przenosić góry i wyganiać złe duchy.


Może kiedyś to dokończę… 


sobota, 12 grudnia 2020

21 stycznia 1987



Przegląd dnia.


Pierwsza lekcja: język rosyjski. 

Klasówka mizernie mi poszło.

Druga lekcja: matematyka.

Zaczynam się w tym wszystkim orientować.

Trzecia lekcja: BHP.

Puścił w film o chorobach wenerycznych ( kiła i rzeżączka). Niezbyt przyjemny do oglądania. 

Czwarta lekcja: mechanizacja.

Klasówka. Bardzo słabo.

Piąta lekcja: fizyka. 

Mimo, że mam przewagę pozytywnych ocen, jeszcze raz mnie przepytała. Nic nie wymyśliłem, ale dwójki mi nie wstawiła. 

Szósta lekcja: chemia.

Wstawiła mi jeszcze jednego balona za brak tabeli. Teraz trudno będzie się wygrzebać. Nie jest jednak tragicznie.



piątek, 11 grudnia 2020

20 stycznia 1987



Jak na razie, nie mogę być jeszcze całkowicie spokojny. Jestem spięty i zdenerwowany. Już od jutra się zacznie. Powiem szczerze, ciężko będzie to przeżyć. To będzie prawdziwa kanonada. Nie ma żartów. Już było tyle zapowiedzi. 

Z grubsza, wiem, jaki rozmiar to wszystko przyjmie. Tak obrazowo rzecz ujmując, dziś darowano mi życie w kilku przypadkach. No tak, nie doznałem nawet większych ran. Nie oszukujmy się jednak to było ostatni raz. 

Przeciwnik zapowiedział wojnę. Więc to uczciwie wypowiedziana wojna. Bitwa krótka, ale ciężka, prawdziwy taktyczny majstersztyk, atak za atakiem. 

Mniej więcej znam plany przeciwnika. Tylko, czy sprawiedliwe jest w to, że to on atakuje, a ja ciągle muszę się bronić? Kazali się przygotować, dobrze przygotować, bo nie będą już żartować. 

Kurczę, może jednak straszą. Takie odnoszę wrażenie. Tak, po części tak, ale myślę, że w większości to prawda. Więc jutro zacznie się wielka wojna.


Przegląd dnia.


Pierwsza lekcja: język rosyjski. Było spokojnie, ale na piątek zapowiedziała klasówkę.

Druga lekcja: chemia. Mam przewagę dwój. Będę musiał się poprawić. Już dziś próbowałem to zrobić, ale nie udało się.

Trzecia i czwarta lekcja: język polski. Zaczęliśmy “Makbeta”. Sławek Strzeżek i Józek Kucharski wylecieli za drzwi z powodu nadmiernego śmiechu. Zadała charakterystykę Makbeta, co najmniej siedem stron. Ta Byszewska chyba zwariowała! Kto jej tyle napisze? Nie mam pojęcia, jak ja sam to napiszę. Chyba nie będę się wysilał i pójdę do dziewczyn. One to zrobią. Są moimi dłużniczkami

Piąta lekcja: historia. Tu to dopiero się działo! Od razu na samym początku spytała mnie z Piastów Polskich. Nic nie powiedziałem. Po prostu wszystko wyleciało mi z głowy. Tyle czasu, kto by to pamiętał. 

Na początku roku jechałem na czwórkach, a teraz nawet na trójkę nie mogłem się wyciągnąć. Darowała mi tę lufę, ale obiecała, że jutro przepyta mnie i to dokładnie. 

Obawiam się, że mogę nie przejść na półrocze. Zresztą, tu chodzi o mój honor. Jejku, kiedy ja się do tego wszystkiego przygotuję.  

Po kolacji jest wideo. Nie mam pieniędzy, ale wykombinuję coś. Wiem, że powinienem się uczyć, ale z wideo nie zrezygnuję. Zresztą, jak bym został, to i tak bym się wiele nie nauczył.

Szósta lekcja: biologia. W piątek klasówka. 

Poza tym jutro jest klasówka z mechanizacji. Może być też kartkówka z matematyki.


czwartek, 10 grudnia 2020

19 stycznia 1987

Poniedziałek


20:45


Czas płynie nieubłaganie. Już tylko dwa tygodnie nauki w tym półroczu. Na razie (teoretycznie) z żadnego przedmiotu nie grozi mi dwójka, ale muszę zaglądać do zeszytów. W każdej chwili może zrobić się gorąco. Jutro jest taki sobie dzień: ani ciężki, ani lekki. Myślę, że powinienem dostać balona.


Przegląd dnia. 


Pierwsza lekcja: język polski.

Zaczęliśmy przerabiać “Makbeta”. Niewiele osób to przeczytało. Jeżeli chodzi o mnie mogę być spokojny. Skończyłem już tydzień temu. Zresztą, nie było to takie trudne.

Długa przerwa: apel z okazji wyzwolenia Warszawy. 

Zauważyłem, że od akademii biorą teraz ciągle te same osoby. Poprzednio angażowali także i mnie. Teraz nie dali żadnej roli. 


środa, 9 grudnia 2020

18 stycznia 1987

Niedziela


Po śniadaniu.


I znów ten lęk, znów ta bojaźń przed następnym dniem. Mam wrażenie, że stoję na skraju przepaści. Jutro trzy klasówki: z matematyki, l mechanizacji i uprawy. 

Dlaczego nie chcę jechać do kościoła? Przed Ryśkiem tłumaczyłem się, że jest zimno i jeszcze całkowicie nie wyzdrowiałem. Wiem jednak, że to nie cała prawda. Powinienem jechać. 


Po obiedzie. 


Cześć stary. Piszę, bo na pewno jesteś starszy ode mnie. Nie wiem tylko o ile. Jeżeli czytasz to po miesiącu od dzisiaj, to jesteś starszy o miesiąc, jeżeli po roku to o rok. Nie wiem, możesz być już starszy nawet o dziesięć, czy dwadzieścia lat (o ile ten zeszyt przetrwał). 

Długo się zastanawiałem, czy napisać ten list i co w nim napisać. Jak już powiedziałem, jesteś starszy i bardziej doświadczony. Może spojrzysz na mnie w tej chwili jak na wariata, albo jak na dziecko. Jak uważasz, to twoja sprawa, ale pamiętaj, ja jestem tobą, a ty kiedyś byłeś mną. Taki byłeś ten miesiąc, czy rok temu. 

Zastanawiam się, w jakich okolicznościach czytasz ten list. Może jesteś sam…  To, chyba, jest najbardziej prawdopodobne. Nie sądzę, abyś się wiele zmienił. Pewnie lubisz trochę w samotności i spokoju. Na pewno lubisz las. Ciekawe, co w tej chwili robisz. Ja siedzę przy stoliku. Na regale gra magnetofon (pożyczony), za oknem świeci słońce, grzeje przyjemnie w plecy. Właśnie wrócił z domu Krzysiek Granis.


wtorek, 8 grudnia 2020

17 stycznia 1987

Sobota


Miniony tydzień minął, jak z bicza strzelił. Starałem się zapomnieć o czasie, który istnieje wokół mnie. Przestałem rozmyślać wyłącznie o sobie. Zacząłem się przyglądać swoim koleżankom i kolegom. Obserwowałem ich zachowanie i starałem się odczytać ich myśli. 

Każdy z mojej klasy, według mojej oceny, zaszeregowany jest do jakiejś rubryki. Każda rubryka posiada określone cechy charakteru. Są to cechy, którymi dana osoba, w głównej mierze, kieruje się w swoim życiu. Według tej skali ocen, każdy z mojej klasy przedstawia konkretną wartość. 

W moim katalogu poukładałem wszystkich na podstawie różnic i podobieństw do mojego własnego charakteru. Wiem, że jest to względne i niemiarodajne, ale musiałem mieć jakikolwiek punkt odniesienia. Zresztą, i tak nie wszystkie osoby udało mi się precyzyjnie zaszeregować. 

Podam przykład. Adam Ziółek, od samego początku, był dla mnie dość dużą tajemnicą. Odznaczał się zawsze dość dużym marginesem błędu, przy poznawaniu jego charakteru. Nigdy nie mogłem zrozumieć, wszystkich motywów i jego postępowania. Zawsze zadawałem sobie pytanie: dlaczego jest taki oszczędny w okazywanych przez siebie emocjach. Nigdy nie widziałem go, z czegokolwiek, jakoś szczególnie zadowolonego. Trudno było zaobserwować na jego twarzy takie uczucia jak radość, czy przygnębienie. Nie okazywał emocji z powodu różnego rodzaju rozterek. Próżno było szukać w jego osobie, chociażby tak powszechnego w wśród uczniów, zdenerwowania, lub złości. Nie wspominam już o czymś takim jak nienawiść do któregoś z kolegów, co jest dość częste w wśród nas. 

Czyżby, nie był zdolny, do okazywania takich uczuć? Przecież to jest bardzo ludzkie i, moim zdaniem, każdy człowiek żyjący w społeczeństwie, powinien, chociażby w jakimś małym stopniu, to okazywać. Podejrzewam, tak mi się wydaje, że on również posiada te cechy, tylko nigdy, lub prawie nigdy, nie okazuje ich na zewnątrz. Dedykuję, że jego psychika może być, nawet dużo, bogatsza od mojej, czy innych kolegów. 

Jeżeli tak jest, to zastanawia mnie jedna rzecz. Jak bardzo musi być opanowany. Przecież w szkole, podczas nauki i przerw, zdarzają się bardzo różne, czasami niesłychanie stresujące, sytuacje. 

Ostatnio starałem się przebić przez tą jego barierę ochronną i dostać do wnętrza. Przyznam, że po części mi się to udało. Zacząłem go uważnie obserwować. Próbowałem postawić się na jego miejscu, niejako, czuć w jego myśli. W pewnym momencie, przykleiłem się do niego, jak rzep do psiego ogona. Skutek był mizerny. Przedsięwziąłem więc trochę inną metodę. 

W tym miejscu, taka mała dygresja. Jak każdy zapewne wie, mocne przeżycia u większości ludzi, wpływają na, przynajmniej częściowy zanik, instynktu samozachowawczego. Dodatkowo, intensywne emocje redukują do minimum takie uczucia, jak wstyd i lęk. 

Podam przykład. Każdy z nas boi się w nocy i ciemności. Wystarczy powiedzieć komuś, aby, w środku nocy, wybrał się na spacer do lasu, czy na cmentarz. Powiecie, że jest wielu takich, którzy zdecydują się na ten krok. Macie rację. Chodzi o to, że taka osoba, mimo wszystko, będzie odczuwała strach. Nie ma nic w tym dziwnego. To jest właśnie instynkt samozachowawczy. 

Teraz wyobraźmy sobie nieco zmodyfikowaną sytuację. Załóżmy, że ten człowiek, będzie musiał zrobić coś bardzo ważnego w tym lesie, czy na cmentarzu. Dajmy na to, zaginie ktoś bliski z jego rodziny, lub też dojdzie tam do jakiegoś wypadku. 

Jestem przekonany, że w 90 procentach taki człowiek, nie będzie odczuwał lęku. Nad całą sytuacją będzie się zastanawiał dopiero w momencie, kiedy opadną emocje, związane z podjętym działaniem. Dzieje się tak dlatego, że takie uczucie, jak miłość i troska o drugiego człowieka, o kogoś bliskiego, jest w dużo silniejsze od strachu o swoje własne życie. 

Przytoczę jeszcze jeden przykład, tym razem osobisty, chociaż może nie tak drastyczne.

Pewnego dnia po klasówce, do której nie byłem przygotowany i przez całą lekcję siedziałem bardzo spięty, na korytarzu rzuciłem się dziewczynie w ramiona. Był to gest ulgi i rozluźnienia, jakie nastąpiło po wyjściu z klasy. Dopiero później zastanowiłem się nad tym, co zrobiłem. Zazwyczaj jestem bardzo nieśmiały wstydliwy w stosunku do dziewczyn. Nękało mnie pytanie: dlaczego tak postąpiłem? Otóż, odpowiedź jest prosta. Dlatego, że napięcie, zdenerwowanie było dużo silniejsze od uczucia wstydu i nieśmiałości.

Wróćmy jednak do tematu. Zacząłem obserwować Adama uważnie po takich różnych wydarzeniach, które powinny być, przynajmniej teoretycznie, bardzo dla niego stresujące i co się okazało? Po kilku takich obserwacjach doszedłem do wniosku, że ten człowiek ma bardzo bogatą i żywą psychikę. Mało tego, poczułem się prymitywem w jego towarzystwie. Czułem swoistą wyższość jego psychiki nad moją.


13:40


Obszerne pola pokryte białym jak srebro w śniegiem mienią się w promieniach słońca, iskrzą wszystkimi barwami tęczy. Ciemna pręga horyzontu nieskończenie daleko rozciąga się w przyszłość. Śnieg, śnieg… On nie jest zimny. On jest biały i puszysty. Blade niebo, ciemniejsze na północy, pokrywa okolicę ogromnym lekkim płaszczem. Stoisz, chcesz unieść się do góry i obejrzeć to stamtąd. Twoje myśli są w wielkim spokoju. Stają się powolne i ciężkie jak powietrze przed burzą. Siła twej woli powoli unosi się do góry. Najpierw wolno i powoli, później szybciej, lżej, luźniej i swobodniej. Unosisz się w przestworzach, zaczynasz płynąć, płynąć razem z wiatrem. Powoli napływa w twoje ciało radość, radość świata i lekkości duszy. Coraz szybciej, prędzej i gwałtowniej. Już radość zmienia się w euforię, zaczyna obracać, kręcić tobą, wirować. Zaczynasz szaleć w powietrznym tańcu. Lekkość błoga ogarnia twoje ciało.


15:40


Blado-czerwona kula słońca zaczyna skrywać się za oszklonym budynkiem szkoły. Niebo pokryły karminowo-fioletowe chmury. Nie wiem jaka jest temperatura na zewnątrz. Nie wychodziłem jeszcze z internatem. W pokoju panuje cisza, spokój i cisza.


19:40


Twój uśmiech jest słoneczny i ciepły. Kiedy cię obejmuję, przypominasz mi ciepłą, miękką, świeżą i pachnącą poduszeczkę. Jesteś mi bliska. Przy tobie czuję się bezpieczny. Jesteś miła, serdeczna, bezpośrednia, a jednocześnie słowa dobierasz tak aby sprawić mi przyjemność.