Czwartek
15:30
Niebo jest jeszcze pochmurne, ale w powietrzu już czuć zapach wiosny. Wokół rozchodzi się ta specyficzna wilgotna woń ciepłej ziemi. Przenika wszystko: las, pola. Pąki na drzewach i krzewach zaczynają pękać, nie mogąc utrzymać w sobie bujnie rozwijających się liści. Ptaki radośnie śpiewają jeszcze w szaro brązowych konarach drzew. Wiatr niesie z południa coraz bardziej ciepłe powietrze. I choć jest dopiero połowa lutego, wydaje się, że nic nie będzie w stanie powstrzymać szybko nadchodzącej wiosny. Ta pora roku niesie z sobą odrodzenie, energię chęci do życia. Wiosna – zielona nadzieja, nadzieja na cały rok. I choć do tej kalendarzowej trochę jeszcze brakuje, człowiek w ogóle tego nie odczuwa.
Dziś wróciłem do domu wcześniej. U tego faceta nie było roboty. Nie dowieźli cegły, a on gdzieś wyjeżdżał. Oznajmił, że do niedzieli w ogóle nie będzie cegły, bo w cegielni zabrakło. Zaproponował, abyśmy przyjechali do niego jutro, bo ma dużo Innej roboty. Przeprosił nas, pożegnaliśmy się i wyjechaliśmy.
Kumpli zgubiłem od razu na dworcu wschodnim gdy poszedłem do WC. Może to i lepiej, bo jeden z nich chciał pożyczyć 5000 zł. Zapewniał, że jutro odda, ale mi jakoś trudno w to uwierzyć. Stwierdziłem, że lepiej będzie gdy już tego dnia więcej się z nim nie spotkam.
Na Pradze w Domu Handlowym Centrum kupiłem spodnie i półtrampki. Miałem kupić jeszcze kilka innych rzeczy, ale nie chciało mi się zbyt długo łazić po mieście, a że miałem pociąg, wsiadłem i na 14:00 byłem w domu.
Od stacji szedłem piechotą. Nie chciało mi się czekać na autobus. Postanowiłem pójść przez dębinkę, a nie ulicą, jak to zwykle robię. To trochę dalej. I choć bolały mnie nogi, byłem bardzo zadowolony. Wdychałem pachnące żywicą sosnową powietrze głęboko do płuc. Szedłem powoli, słuchając śpiewu ptaków i rozmyślając o życiu.
Gdy dotarłem do domu, zaproponowałem Sylwkowi grę w kometkę, bo w Warszawie kupiłem do niej lotki. I to popełniłem błąd. Sylwek, wyjmując je z mojego plecaka, natknął się na trampki, a mamusia od razu do mnie z pretensją, czemu i jemu nie kupiłem. Że niby jestem bardzo samolubny i nierodzinny.
Powiem szczerze, że miałem bardzo mieszane uczucia. Matka zawsze nam wpajała, że musimy dbać nie tylko o siebie, ale i o innych. Z drugiej jednak strony doskonale pamiętałem sytuację z ostatnich wakacji, kiedy to oni nie chcieli zabrać mnie na lody.
Dziwne, bo nawet o tym nie pomyślałem, żeby kupić i jemu. W sumie to moje ciężko zarobione pieniądze i dlaczego miałbym się nimi z kimkolwiek dzielić. No ale z drugiej strony te buty nie kosztują aż tak dużo, żebym nie mógł mu sprawić takiego prezentu. Wszak to tylko 1400 zł. No ale nie pomyślałem o tym.
Aby załagodzić trochę tę napiętą sytuację, podczas gry w badmintona powiedziałem Sylwkowi, że może jutro ze mną razem jechać i zarobić sobie na te buty. Zresztą w tej sprawie rozmawiałem już z Marcinem. Uzgodniliśmy, że Sylwek zreperuje jego zegar z kukułką, a że Marcin jutro nie idzie do roboty, może pójść za niego Sylwek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz