poniedziałek, 11 lipca 2022

3 lutego 1989

Piątek


00:30


Noc swą głębią ogarnęła duszę i umysły śpiących ludzi. Zawładnęła ich snami i świadomością. Wszyscy poddali się jej urokowi, zahipnotyzowała ich. W moim        umyśle też się już rozpanoszyła i próbuje obalić mnie z nóg, ale opieram się jakoś. Sięgam pamięcią wstecz. 

Kilka godzin wcześniej wróciłem do domu od kumpla z klasy. Nikt nie wie, że wybrałem się do niego bez jakiegoś konkretnego powodu. Pojechałem ot tak sobie, dla rozrywki, żeby się nie nudzić, bo tutaj nie ma co robić. Wszyscy są przekonani, że byłem u niego na urodzinach, bo tak im powiedziałem. W rzeczywistości zebraliśmy się po to, żeby wypić kilka piw i pogadać. 

No dobra, bo kręcę się w kółko. Jak było naprawdę? Według moich standardów było przeciętnie, może nawet poniżej przeciętnej. Jestem nieco rozczarowany i zawiedziony postawą Marcina. Byłem przekonany, że dużo lepiej go znam. Myślałem, że jest lepszym gospodarzem, że wie, jak zadbać o zaproszonych przez siebie ludzi. Ale nie. Moim zdaniem popełnił afront. Ale do rzeczy.

Uważam, że jak przyjeżdża do mnie kolega, niezależnie od tego, jaki by nie był,  to moim obowiązkiem jest zadbać o niego jak najlepiej. Przede wszystkim mam go nakarmić. To podstawa gościnności. Nawet jeśli on sam nie upomina się o jedzenie, no bo wiadomo, ludzie raczej nie będą gadać, że są głodni, jak do kogoś przychodzą, to samemu trzeba zaproponować, czy po prostu podać porządny obiad albo kolację. 

Marcin chyba o tym zapomniał. Być może był też inny powód, o którym nie wiem. Powinien się przecież domyślić, że siedząc przy piwie od godziny 8:00 do 20:00, można porządnie zgłodnieć, nawet jeśli na stole są jakieś paluszki czy krakersy. Tak było niesyty w tym przypadku. To nie jest gościnna postawa. Drugi raz kiedy mnie zaprosi, dwa razy się zastanowię, czy chcę podejmować takie wyzwanie. 

Powiem nawet, że to było dosyć śmieszne. W brzuchu mi burczało i to chyba dość głośno. O dziwo on tego zdawał się nie zauważać. Może nie chciał. Może w ogóle nie życzył sobie gości. Tylko po co w ogóle nas zapraszał? 

Teraz zdaję sobie sprawę, że powinienem był pożegnać się już koło południa, dać sobie spokój i z tą robotą i z nim i wrócić do domu. Razem z Adamem i resztą nocowaliśmy u niego i może dla niego to było już trochę za dużo. Może tego nie przewidział. Tylko jak mógł nie przewidzieć tego, że goście będą chcieli jeść? Wprawdzie podał obiad, ale było to dopiero o godzinie 20:30. Byłem już tak głodny, że to drugie danie pochłonąłem w trzy minuty. Tym bardziej że nie było jakoś specjalnie obfite. 

Śmiać mi się chciało. Wszyscy wtrząchnęli to jedzenie i widzę, że jeszcze by coś pożarli. Każdy się tylko ogląda i oblizuje. Piwo pobudza apetyt, jak nie wiem co. A Marcin po półgodzinie się pyta, czy aby nie za mało, bo ma jeszcze rósł z kulkami. Spojrzeliśmy po sobie. Nikt nie chciał się wyrwać, ale widziałem, że jeszcze drugie tyle by zjedli. Wreszcie spojrzał na mnie. Wstydziłem się powiedzieć, że byłem bardzo głodny i to, co podał, to było stanowczo za mało i tylko kiwnąłem głową, że niby jak chce to tak, ale niekoniecznie. Nie chciałem być nieuprzejmy, czy nachalny.

Nie zrozumiał aluzji i nie podał tego rosołu. 

Tak położyliśmy się spać. Rano na śniadanie dał tylko po talerzu mlecznej zupy. Nie wiem, może ja mam jakieś specjalnie duże wymagania, ale uważam, że to trochę za mało. W dodatku, że przecież czekał nas ciężki dzień przy rozładowywaniu cegły. 

À propos tej cegły, mimo wszystko umówiliśmy się z nim na cały przyszły tydzień. Tylko, po tym co się stało, nie wiem, czy ktokolwiek poza mną przyjedzie. Ja będę, bo potrzebna mi forsa, a tam można coś zarobić. Tylko się zastanawiam nad tym, żeby darować sobie tą jego "gościnę" i po prostu dojeżdżać. Czym innym jest przyjąć nas na jeden dzień a zupełnie czym innym na cały tydzień. To rzeczywiście byłoby już nadużycie. 

Znowu kłopot z tym dojeżdżaniem. To bardzo daleko. Od strony Łochowa to drugi koniec Warszawy. Więc nie jest tak, że tylko samym pociągiem. No dobra, w poniedziałek to jeszcze będę, a później to zobaczę. 

No ale, że dzisiaj cegły nie było, to przyjechałem prosto do domu. I bardzo dobrze. Na dworcu wschodnim od razu poszedłem do kiosku z jedzeniem i kupiłem pięć kanapek z kiełbasą. Wpierdoliłem, tylko mi się uszy trzęsły. Co za rozkosz nażreć się do syta. 

Teraz mi już trochę przeszło, ale powiem szczerze, że wtedy byłem nieźle wkurwiony na tego mojego kolegę i tę całą sytuację. Myśmy nie powinni się do niego pchać, a on jak wiedział, bo musiał wiedzieć, że to spore obciążenie, nie powinien był nas zapraszać do siebie. Proste. 

Marcin to mój najlepszy kolega z klasy. Wydawało mi się, że bardzo dobrze się rozumiemy. No ale życie potrafi dawać niezłe lekcje. 

Z drugiej strony całe to spotkanie przebiegło w bardzo przyjemnej atmosferze. Oczywiście pomijając to, że byliśmy głodni. Do drugiej w nocy prowadziliśmy ożywioną dyskusję. To znaczy, głównie ja gadałem, a oni słuchali. Okazuje się, że mam niegłupich kumpli. Mówiliśmy praktycznie o wszystkim. O polityce i nauce. W tym o fizyce, astronomii i geografii. Była też dyskusja na temat psychologii i życia codziennego. 

Byłem zadowolony, że przynajmniej to jedno wychodzi mi dobrze. Potrafię wyrazić swoje myśli w sposób niezwykle precyzyjny, przytaczając rzeczowe argumenty, a nawet cytując znanych autorów. Potrafię połączyć to w estetyczny i płynny ciąg słów, tak że słuchaczowi trudno jest oderwać ode mnie uwagę. Fakt, że moja wiedza o otaczającym nas świecie jest dużo większa niż przeciętnego chłopaka czy dziewczyny w moim wieku. No ale to przez to, że dużo czytam i interesuję się wszystkim, co dzieje się wokół mnie. Ludzie lubią mnie słuchać i co najważniejsze nie zasypiają nawet przy godzinnym monologu. To o czymś świadczy. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz