wtorek, 11 stycznia 2022

27 sierpnia 1988

Sobota


3:30


Siedzę. Mija czas. Jest noc i cisza. Nagle coś obsunęło się, a następnie zwaliło gdzieś na strychu. Siedzę i nie ruszam się. Mógłbym obudzić kogoś z rodziny jednak nie robię tego. Nasłuchuję i zastawiam się, co to mogło być. Panuje cisza. Nic się nie dzieje. Mija minuta, później dwie i trzy. 

Już chcę wracać do przerwanego zajęcia, kiedy ponownie słyszę ten dziwny dźwięk. Tym razem dochodzi do tego dosyć głośne tupanie. To są solidne korki, mocne uderzenia stopami. Tup, tup, tup… przechodzi nad moją głową, zatrzymuje się i rusza dalej. Znowu cisza. 

Po moich plecach przebiegł zimny dreszcz. Doskonale wiem, że na strych nie ma z zewnątrz wejścia. Nikt obcy nie mógł tam ot tak się znaleźć. Prawie sram po gaciach. Uważnie nasłuchuję. Nic. Kompletna cisza. 

Minęło pięć minut, może trochę więcej. Nagle z głośnym trzaskiem otwierają się drzwi prowadzące do sieni. Czuję, że krew odpływa mi z twarzy. Sparaliżowany strachem odwracam się, ale nikogo tam nie ma. To jednak nie koniec. 

Drzwi zamykają się same tak jakby poruszone czyjąś ręką. Znowu te kroki. Tym razem nie na strychu, ale tu w mieszkaniu. Są blisko, mimo że nikogo nie widzę. 

O Boże, o Boże, dlaczego nikt się nie budzi?! Próbuję krzyknąć, ale nie mogę wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Kroki zbliżają się do regału i zatrzymują się. Biblia, która do tej pory stała tam spokojnie, przewraca się i spada na podłogę. 

Kroki oddalają się. Znowu zapada cisza. 


Dobra, to głupie opowiadanie. Nie pisze się takich rzeczy o tej porze. Sam się nakręcam. Teraz nie będę mógł zasnąć. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz