czwartek, 30 lipca 2020

28 czerwca 1986

12:20


To już wtorek? Nawet nie wiem, który dziś jest. Jestem w swojej starej kryjówce, w tej samej co w zeszłym roku. Chcę napisać opowiadanie, czy jakiś wiersz, ale nie bardzo mi idzie. Brak weny twórczej i nastroju. Jest mi po prostu dobrze. Wiatr szumi w koronach drzew, słońce mocno grzeje, ale tu mam cień. Ptaki śpiewają. Czego więcej trzeba? To dobre miejsce na kryjówkę. Nie ma tu komarów, ani meszek. Nikt się nie kręci. Panuje miły spokój. 


14:30


Smutek, zamyślenie, spojrzenie w dal, pożegnanie, rozstanie... 

Wokół praca, praca wre, rytmicznie, z głębi wynurza się i zbliża, nie wiem co to jest. Jedzie. Wezwanie trafia w pustkę. 

-Zobacz, tam coś jest.

-Gdzie?

-O tam, w oddali. Widzisz?

-Tak. Co to może być?

-Nie mam pojęcia. Sprawdzimy?

-Stój, rusza się!

-Aha, dziwna rzecz. 


15:10


Ale dziś gorąco, nawet w lesie trudno wytrzymać.

Siedzę na zwalonej brzozie, która leży tu chyba już od kilku lat. Wywróciła się biedaczka z korzeniami, a przewracając się trafiła między dwie sosny. Nie padła całkowicie tylko zawisła nad ziemią.

Miejsce, w którym siedzę jest na wysokości około dwóch metrów od poszycia. Wokół rosną cieńsze i grubsze drzewa: buki, grany, sosny, brzozy. Między nimi plączą się krzewy. Nawet ściółka przerośnięta jest małymi roślinami.

O tej porze roku śpiewa tu dosyć dużo ptaków. Słyszę gila, wilgę, sikorki... z daleka dobiega pokrzykiwanie sójki i donośne "kiiije" jastrzębia, widzę chyba jego sylwetkę nad lasem.

Dzieje się tu tyle rzeczy... Tuż pode mną biegają myszy polne i nornice. Ptaki siadają tak blisko... jest cudownie.



środa, 29 lipca 2020

27 czerwca 1986

04:00


Nie spałem i nie zamierzam spać. Wszyscy śpią, tylko nie ja. Zaczyna wschodzić słońce, zapowiada się piękny poranek. Jest we mnie coś, co mnie prześladuje. Tak an prawdę to czegoś mi brak.

To, co napiszę może wydawać się głupie.

Przyjaźń jest, jak blask wschodzącego słońca. Czasami jak błękit nieba. Przyjaźń jest ciepła jak róż na niebie. Przyjaźń prawdziwa jest z tobą wszędzie: w dobrym i w złym w troskach i w radościach. Jednak to wszystko, to mało. Trzeba dodać tu coś mocniejszego. Ten obraz będzie dopiero pełny jeśli dodamy w tym miejscu miłość. Te dwa uczucia uzupełniają się i wspierają wzajemnie. Dopiero teraz tworzy się obraz szczęścia, coś, czego każdy człowiek pragnie. 

Wstajesz rano i widzisz uśmiechniętą twarz ukochanej osoby. Ten uśmiech pozwala zapomnieć, choć na chwilę o kłopotach. Wracasz zmęczony, utrudzony i czujesz to ciepło i jesteś szczęśliwy. Wiesz, że jest ktoś, kto cię wysłucha i zrozumie. 

Tymczasem zrobiło się całkiem widno. Nie wiem, który dziś jest, całkiem straciłem rachubę czasu. 


14:00


Nie wytrzymałem i o 11:00 się kimnąłem. Spałem trzy godziny.


***


Płynie muzyka

ze wszystkich stron świata,

jest taka lekka,

swobodna,

przeniknięta słońcem.

Jakby

opowiadała bajki.

Każdego ugłaszcze,

uspokoi.


***


Wcześnie rano niebo było zasnute chmurami, a teraz nie widać ani jednej.


***


I znów

ta samotność,

wzywa

i przyciąga.

Ta siła magiczna

wypływa

z głębi pustki,

otacza mnie nastrojem

i odchodzi.  


   14:50


Spać mi się nie chce, ale czuję się dziwnie. To chyba efekt tej nieprzespanej nocy. Mam wrażenie, jakby  ten dzień miał już mijać. No tak, przecież czuwałem od 2:00 do 14:50.


***


Czy widzisz tą perspektywę?

Tam, daleko 

jest mój dom, 

tam, 

gdzie nikt nie widzi.

Płynę tam 

na skrzydłach wiatru,

opuszczam to miejsce, 

żegluję,

unoszę się i płynę.

Nade mną błękit, 

pode mną życie.

Chyba nikt nie spostrzegł,

że mnie nie ma.

To dobrze,

odpływam w dal samotności,

w serce spokoju.

Może kiedyś tu  wrócę? 


16:10


Słonecznie, ciepło.

Ktoś idzie z plecakiem,

pogwizduje,

wędruje.

Słychać szum morza, 

mięśnie pracują rytmicznie,

nie są zmęczone.

Żal mu zostawiać wszystko,

lecz musi ruszać.

To jest silniejsze,

ta siła wędrowca.


16:15


Coś ważnego tu się kryje, poważna sprawa... ważna dla mnie, nie mogę tego lekceważyć. Trudno będzie przez to przejść, trzeba będzie dokonać czynu, który może skrzywdzić przyjaciół. Mimo że to trudne, wiem, że nie mam innego wyjścia. Przepraszam ich wszystkich w myślach, nie mogę inaczej…

I znów cały świat stoi przede mną otworem, decyzja? Nie, ja już zdecydowałem. Gorące uczucia mieszają się w sercu... opuścić wszystkich w imię własnego szczęścia?!


17:00


Dziwny ten mój świat. Składa się z uczuć i nastrojów, indywidualny, tylko dla mnie. Nikt nie ma tu wstępu. Nikomu nie mogę go pokazać, nikomu kogo dobrze znam. Obcemu, tak, przechodniowi, co zaraz pójdzie. Może ktoś, kiedyś sam go odkryje. Nie mam pojęcia. Na razie jest nas dwóch. Nie, to ja sam, ale taki podwójny. Raz pokazuję jedną, a raz drugą stronę. No i ten świat jest nasz wspólny. 


  18:10


Popełniłem błąd nie idąc spać tej nocy. Mój organizm przygotowany był do pewnego rytmu, snu i czuwania, a teraz ten rytm został zachwiany. W wyniku czego nie bardzo dociera do mnie czy jest noc, czy dzień. To niezbyt przyjemne. Chcę się zdrzemnąć, a tylko się męczę.


23:20


Wszyscy poszli spać, siedzę i słucham radia. Tej nocy, chyba, też nie będę spał.









wtorek, 28 lipca 2020

26 czerwca 1986

I znów, jak co dzień, wyszedłem do lasu. Idę spokojnie przed siebie, rozmyślam. Idę ścieżką wśród wysokich do ramion paproci. Spokój, szum lasu, świergot gili i sikorek, zapach sosnowych igieł, przyjemnie. Co chwilę gałązki delikatnie ocierają się o moja twarz. 
Opuściłem gęste paprocie i wkroczyłem w rzadki, sosnowy las. Zapach igieł nasilił się znacznie. Słońce mocno grzeje w plecy. Teraz czuje się upał. Zaczynam się pocić. 
Idę dalej. Suche patyki chrupią pod nogami. Jakże mało tutaj cienia, przecież to las?! I ten szum, jakiś inny, cichy, skromniejszy, ale bardziej wymowny. Czuje się to słońce i tą duchotę. 
Wyszedłem teraz z tej ścieżki na szeroką drogę. Ta droga prowadzi do szkoły podstawowej w sąsiedniej wsi. Jestem niespokojny, ktoś może jechać i przerwać ten spokój. 
Usiadłem na samym skraju tej drogi. Jakiś trzmiel zatacza wokół mnie kółka. Komary nie dają mi spokoju. Nie chce się wierzyć, że w taki upał tyle ich jest. Nie są dobrym tematem do pisania, ale irytują mnie. Idę dalej.
Zerwał się wiatr. Jego powiewy umilają mi spacer. Odprężam się. Cóż to byłby za upał, gdyby nie ten wiatr. Jak na zawołanie nasila się. Lekki, przyjemnie chłodny. Niesamowite. Nie ma komarów. Och, jak przyjemnie. 
Cisza, cisza, cały las w niej tonie. Tylko śpiew sikorek i innych ptaków. Cisza, spokój. Jakże dobrze się czuję w tej pustce, w tej ciszy. Jakby na całym świecie nikogo nie było. Nikt nie patrzy, nikt nie pyta, nikt nie kontroluje. Mogę być sobą.
Wiatr nasila się. Szelest. Ktoś tam jest! Kto ośmiela się przerywać mój spokój?! Nic, to tylko gałązka. Spadła z drzewa. 
Nie, ktoś jednak jest. Niedaleko. Trzeba sprawdzić. Nie chce się mi ruszyć z miejsca. Jest tak przyjemnie.
Pomimo tej harmonii, tego spokoju, ciszy, nie mogę się całkowicie odprężyć. Czuję się tak, jakby coś działo się za moimi plecami, a ja tego nie mogę dostrzec. Ale to tylko złudzenie.
Samotność. Zastanawiam się, dlaczego, tak dobrze czuję się, gdy jestem sam? Czuję, że potrzebuję odrobiny tej samotności. Chyba każdemu z nas jest to potrzebne. 
Czuję spokój, bo jestem sam, a jednak chwilami, odnoszę wrażenie, że jestem otoczony setkami oczu, uszu, czuję czyjeś oddechy... Nie, to wina mojej nadpobudliwości nerwowej. Chcę się odprężyć, zapomnieć o wszystkim i gdy już się mi to udaje, coś przerywa ten spokój. Taka szarpanina mi się nie podoba.
Chyba za daleko zaszedłem. Słyszę odgłosy szosy. To nie mój rewir. Wracam. 
Przestrzeń: czarna, wielka... ogromna…
My: mała cząsteczka…
Cisza, słychać ogrom przestrzeni. 
Coś wielkiego: wielka siła... moc…
Zbliża się. Potęga, a jednocześnie delikatność. 
Uśpiony demon: słowa, moc, pragnienia... wisi gdzieś w zasięgu wzroku. Rozgląda się majestatycznym spojrzeniem. A jednak z tej wielkości wyłania się malutka, ciepła serdeczność. Woła mnie cichym, delikatnym głosem.  
Blok, skała, beton, wielki sześcian, pędzi, gnicie... 
Szuka.
Spryt. 
Podejrzenie.
Chce cię poznać do głębi, wykorzystać. 
Ironiczny śmiech wpada w pustkę.
Co? Spokój?
Nie. To złuda, pułapka.
Zbliża się sen, spokój, cisza
płynie, płynie
z głębin szum morza
pluskanie fal
ciepły koncert wody
i oto przebłyski czegoś twardego ciężkiego
i znów płynie muzyka jak babie lato
płynie w obłokach, płynie wysoko
krajobraz u dołu przesuwa się
płynie, leci wysoko nad troskami
to cele wyższe
odpływa coraz dalej, spada
Znikło.
Coś się pojawiło. 
Coś tajemniczego i nieznanego.
Coś dalekiego i nieosiągalnego.
Coś samotnego i bardzo smutnego.
Coś romantycznego.
Coś tu się działo.
Coś pozostawiło ślad
wspomnień i rozczarowania
Szkoda, że minęło.
Gorące lato.
Idzie ktoś pośród pól,
słońce grzeje… zadowolenie.
Zostawia wszystko i rusza w nieznane,
Nareszcie odpocznie.
Zamyślony, zadumany.
Jego plan się powiódł.
Wakacje, teraz wakacje.
Kosmos. 
Czarna przestrzeń, gwiazdy, planety, 
pędzące meteory.
Błądzimy statkiem wśród czarnej pustki, 
jesteśmy spokojni. 
Komputer jest pilotem.
Siedzimy, patrzymy w ekran,
mijamy globy, małe i duże.
Wielka tarcza rośnie,
już zajmuje cały plan.
Uwaga, osiadamy!
Lądowanie.
I znów pędzimy jak szaleni,
co nas to wszystko obchodzi.
Pędzimy daleko w przestrzeń.
Cisza.
Słuchaj, czy to galop konia?
Nie, to tylko cisza.  

poniedziałek, 27 lipca 2020

25 czerwca 1986

Powoli się odprężam.

23 czerwca 1986

Dziś prawie cały czas siedziałem w domu i dopiero teraz, a jest 17:00, gdy pogoda nieco się poprawiła, wyszedłem do lasu. Jestem w samym swetrze, ale siedzę tyłem do słońca. Mimo pozornego chłodu mocno grzeje w plecy. Będę próbował coś napisać. Muszę się przekonać czy nie wyszedłem z wprawy. Idę w las, tam, gdzie cisza. Idę w stronę szałasu. Chcę zobaczyć, jak sprawuje się moja zielona konstrukcja. Są grzyby!
Już widzę! Stoi. Ktoś ją trochę rozwalił! Złośliwiec! To na pewno jakiś złośliwiec! Co to, komu przeszkadzało?! Trudno. Muszę nareperować.
Nic nie napisałem. Pospacerowałem tylko. Nie mogę się tego pozbyć. Czego? No, tego przygnębienia.

niedziela, 26 lipca 2020

22 czerwca 1986

Łojki.

Początek moich wakacji, wakacji, które nie będą wakacjami, w pełni tego słowa znaczeniu. To nic, że powinienem się cieszyć, bo zdałem z bardzo dobrym egzamin końcowy, że zdałem egzamin do technikum, to wszystko nic… Tym się jeszcze cieszyć nie mogę, bo przede mną wyrosły nowe trudności, nowe kłopoty. Dopiero jak pokonam je wszystkie może będzie chwila odpoczynku i radości. Mówię "może", bo nie wiadomo, czy po pokonaniu jednych, nie wyrosną błyskawicznie inne. Tam przecież może być przez całe życie. 
Będę musiał iść do pracy i przez całe wakacje zarabiać. No i jeszcze te sprawy wojskowe.
Nie wiem, może to są małe kłopoty, ale ja nie jestem spokojny, czuję, że coś nieprzyjemnego się wydarzy. Czuję się tak, jakbym jutro, czy dziś jeszcze, miał jechać do szkoły i się uczyć. Czuję się tak, jakby tylko to był jeden dzień przerwy w moich kłopotach. Chcę, ale nie mogę się rozluźnić.
Chciałbym przez te wakacje napisać kilka ładnych wierszy i kilka opowiadań. Nie wiem, czy uda się mi to zrealizować. W ogóle nie mam pojęcia czy będę miał czas zaglądać do tego zeszytu.
Muszę przerwać.

Łojki. Chwilę później.

Ostatnie dni przed końcem roku były gorące, ale nie ze względu na temperaturę na zewnątrz, tylko emocje w moim życiu. Był to istny finisz, musiałem mocno nacisnąć na pedały, bo mogłem przegrać. Nie miałem czasu na pisanie dziennika. Teraz spróbuję to streścić. 
Na koniec groziło mi trzy balony: z sadownictwa, z matematyki i z warzywnictwa. Z sadka wygrzebałem się najszybciej. Z matmą było trochę gorzej. Miałem 2,3=, 2. Trzeba było zdobyć, przynajmniej jedną całą tróję, no i poprawiłem się. Pierwszy raz nie udało się, ale nie rezygnowałem. Za drugim razem dostałem 3=, nie mogłem być spokojny. Nie wiadomo skąd wpadła jeszcze jedna dwója. Jeszcze jedna trójka i wyszedłem. Z warzywnictwa było najtrudniej, bo miałem najgorszą sytuację: 2,2,3,2,2,2, czyli cztery balony do pokrycia. 

Łojki. Chwilę później.

Sylwek pojechał do internatu. On ma jeszcze tydzień nauki. Dziewczyny oglądają telewizję, Sławek coś robi na dworze a ja siedzę na strychu, ponieważ lubię spokój i ciszę.
Wieje, zanosi się na deszcz. 

sobota, 25 lipca 2020

20 maja 1986

07:50

Za moment wychodzę do szkoły.

Po lekcjach

Wciąż spokoju nie daje mi myśl, że mam kiepską sytuację z warzywnictwa i matematyki. Jutro środa, praktyka, na jedenastą. Nie ma się co cieszyć. Ten czas będę musiał poświęcić na naukę.

piątek, 24 lipca 2020

19 maja 1986

Pierwszy dzień po praktyce, chociaż... dziś też była praktyka... jednodniowa. Byliśmy w Skierniewicach. Jutro lekcje. Nie chce się mi o nich nawet myśleć. Mamy nową nauczycielkę od polskiego, może będzie trochę lepiej, niż w poprzedniej klasie.

Do lekcji!
Nie chce się.
Nie chce się?! Muszę!
Nie ma co, nie zajrzę.
Dobra, zajrzę.

czwartek, 23 lipca 2020

18 maja 1986

Przyjechałem do internatu. Jeszcze nie wziąłem rzeczy z depozytu. Jutro do szkoły. Nie mam pojęcia, czy cokolwiek będzie chciało wchodzić mi do głowy.

wtorek, 21 lipca 2020

15 maja 1986

07:50

Przed praktyką, jestem w dobrym nastroju. Siły wróciły. Wczoraj zacząłem pisać nowe opowiadanie z ekstra nowego pomysłu. Nie mam pojęcia czy go skończę. Jeśli by tak było, musiałoby być gdzieś na trzydzieści stron. Wydaje mi się, że powinno być ciekawe.

14:15

Dziś skończyliśmy o 12:05, robota ciężka, ten upał mnie wykończy. Pod koniec myślałem, że nie dam rady. Musiałem zmuszać się do wysiłku, bo moje mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Dobre to, że udało się mi kupić książkę z dziedziny, którą uwielbiam. To science fiction. 

19:50

Czuję się wspaniale. Byliśmy na basenie. Coś wspaniałego! Odprężyłem się. Byliśmy grupą, w piętnaście osób. Pojechaliśmy naszym autokarem. Planujemy dalsze wyjazdy. Książka, którą kupiłem jest bardzo dobra. Mam czym zabić czas.

poniedziałek, 20 lipca 2020

14 maja 1986

14:15

Jestem po pracy. Ciężka robota. Wożenie żużlu i wałowanie boiska. Teraz jadę do Garwolina, mam zamiar wstąpić do kina.

niedziela, 19 lipca 2020

13 maja 1986

10:15

Mam dość tego wszystkiego, tej praktyki zmęczenia, tego upalnego słońca, kolegów... Jestem wykończony: fizycznie i psychicznie. Właśnie jest przerwa na śniadanie. Powinienem coś zjeść, ale jestem tak zmęczony, że nie mam ochoty. Siedziałbym tylko tak bez końca na tym krześle.

13:30

Koniec roboty. Zmęczony jestem jak cholera. Po przerwie harowałem jeszcze ciężej niż przed. Woziliśmy żużel.
Zmęczony? Co ja opowiadam? Użalam się nad sobą. Nie mogę tego robić. Przecież pracowałem tak, jak inni. Dla reszty to za mało. Muszę się zrehabilitować. W oczach kumpli i nauczyciela uchodzę za obiboka.
Dlaczego? Ano nie było mnie dwa dni i dlatego tak sądzą. Byłem na komisji poborowych, ale ich to nie obchodzi.
Teraz idę się wykąpać. Nie ma czasu na żale. Cześć!

15:40

Jak to dobrze, że nikogo nie ma w pokoju. Nareszcie mogę się odprężyć, odetchnąć z ulgą. Przyjemny chłodek, miękkie łóżeczko i kolorowe gazety…
A tam... palące słońce, robota ponad siły, pot zalewający oczy i ta suchość w gardle... chwilami myślałem, że podeprę się nosem o ziemię.
Po takich "rozrywkach" jedyne czego człowiek pragnie to cienia i spokoju. Dziwię się, że nie ciągnie mnie do kąpieli w gliniankach. Przecież tak niedaleko pracujemy.
Może dlatego, że zawsze po robocie biorę zimny prysznic, a po wejściu do pokoju szczelnie zasłaniam okna, by mieć trochę cienia. No i to, że tutaj mam spokój, całkowity spokój.
No tak. Przed ludźmi, których nie lubię, mogę się schować, ale przed własnymi myślami, już nie.
Już niedługo koniec praktyki. Tak narzekam, narzekam, ale kiedy przyjdzie się uczyć, to dopiero będzie rozrywka. Moja sytuacja z warzywka jest fatalna, z sadka zła i z matmy nie najlepsza. Do tego jeszcze lektura, z której będzie obszerne wypracowanie, a do której w ogóle nie zajrzałem.

17:45

Nie wiem, co się ze mną dzieje. O, jejku! Wpadłem w jakiś dziwny stan. Czuję się tak, jakby ktoś mną kierował. W głowie tworzy się mi jakiś dziwny mętlik. Myśli przewijają się bezładnie, szybko, szybko... bez skupienia...jedna za drugą...jakieś głupie... bezsensowne... nie rozpoznaję ich... nie kojarzę z żadnymi wspomnieniami... jedne mijają inne się powtarzają... nie mogę się skoncentrować... skupić... nie mam nad nimi kontroli... nie wiem co to jest... motłoch...śmieci... paplanina…
Taki stan powtarza się mi co kilka dni. Zawsze w nietypowych, nowych, dla mnie sytuacjach.

17:55

Myśli same płyną, wolną, jednolitą falą. Płyną, płyną, aż tu nagle wir. Wszystko zaczyna mi się kręcić. Najpierw powoli, wydłuża się czas podejmowania najprostszych decyzji, pogarsza się koncentracja, słabnie rozpoznawanie sytuacji, ludzi zdarzeń…
Proces myślowy staje się niekontrolowany, myślowe wywody urywają się i plączą, mieszają, strzępią… W końcu nie ma mowy o żadnym skupieniu uwagi na czymkolwiek dłużej niż dwie trzy sekundy. Przychodzi moment, że nie rozpoznaję własnych myśli. Czuję się tak jakby ktoś szybko zmieniał stacje radiowe. Próbuję wychwycić, które zdanie dotyczy mojej osoby. Później jest już tylko wir, jakby ktoś mieszał herbatę w szklance. Bardzo nieprzyjemne uczucie.

18:10

Pierwszy raz stało się to rok wcześniej. Spadłem z drzewa na kupę kamieni. Złamałem rękę i mocno się potłukłem. Na drugi dzień, kiedy z ręką w gipsie, przerwanej praktyce, pociągiem jechałem do domu, miałem zanik pamięci. Obudziłem się, moja głowa była oparta o szybę, nie potrafiłem stwierdzić czy jestem w autobusie, czy w pociągu. Dopiero o paru minutach dedukowania dotarło do mnie, że chyba jestem w pociągu. Nadal nie miałem pojęcia skąd i dokąd jadę. Spytałem kogoś z pasażerów, jaka to stacja. Kiedy usłyszałem odpowiedź, nazwa nic mi nie mówiła, a przecież wielokrotnie przejeżdżałem przez tę stację.

18:20

Może komuś  wydać się to dziwne, ale wtedy nie wiedziałem nawet, jak się nazywam, w ogóle nic nie wiedziałem... i ten mętlik w głowie. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Tak było do samego Łochowa i nawet, jak wysiadłem z pociągu, nie wiedziałem, w którą stronę mam iść. Poszedłem za tłumem, jakbym pierwszy raz widział to miasteczko. Mgliście coś mi mówiło, że mam jechać autobusem, ale gdzie, w którą stronę? Usiadłem i po paru minutach przypomniałem sobie, że mam jechać w kierunku Wilczogęb lub Sadownego. Do odjazdu miałem prawie dwie godziny, chciałem pojechać taksówką, ale bałem się, że nie będę mógł określić miejsca.
Do siebie doszedłem dopiero jak przespałem się w domu. Kiedy opowiadałem domownicy nie chcieli mi wierzyć. Chyba będę musiał pójść z tym do lekarza.

18:30

Mamusia w niedługim czasie idzie na operację. Zdaje się, że będę w tym czasie musiał być w domu. No i prześladuje mnie myśl o wojsku. Jesienią pewnie mnie zgarną.  Nie wiem, ostatnio mam tyle kłopotów, że to wszystko mnie przeraża.
No dobra, zostawmy te kłopoty, na razie jest spokój.

sobota, 18 lipca 2020

11 maja 1986

22:15

Powoli opanowuje mnie lęk.
Powiedzmy, że jestem już w odpowiednim wieku, by odbyć służbę wojskową. W ubiegłą środę miałem zgłosić się na komisji poborowych, w Garwolinie. Zapomniałem.
We czwartek już mnie powiadomili, że mam natychmiast stawić się w WKU, na ul. Wolnej 5. Tak się wystraszyłem, że zadzwoniłem po taksówkę i pojechałem bezpośrednio z lekcji. Oczywiście nie wziąłem żadnych dokumentów. Nie miałem nawet dowodu osobistego. Na miejscu wymyśliłem bajkę, że dowód mam w domu. Tak, na prawdę, był jeszcze w trakcie wyrabiania.
Nakazali, bym natychmiast po niego jechał i zgłosił się następnego dnia o 8:00 rano. Następny dzień przypadał na piątek. Miałem nadzieję, że jeszcze we czwartek odbiorę ten dokument i tego samego dnia wrócę, a w piątek będę już na komisji. Życie pokazało, że nie wszystko będzie szło zgodnie z moją myślą.
Gdy zajechałem urząd gminy był już zamknięty, a następnego dnia nie było pani od dowodów i dupa! Szczęście, że w sobotę mi go dali.
Tak więc z piątku zrobił się poniedziałek. To jutro. A co będzie jutro? Może łba mi nie urwą. Chociaż ci w mundurach wyglądali trochę groźnie.

piątek, 17 lipca 2020

7 maja 1986

15:30

Tak, to już trzeci dzień praktyki. Trzeci, upalny dzień w tym tygodniu. Ani jednej chmurki na niebie, tylko lekkie podmuchy wiatru. Ten wiatr trochę uprzyjemniał nam dziś pracę.
A tak przy okazji, cala praktyka jest super. W poniedziałek skończyliśmy o 13:00 i robota nie była ciężka. Kurzu trochę i nic więcej.
Wczoraj to w ogóle było przebojowo. Zaczęliśmy o 10:00, w ośmiu wrzuciliśmy dwie przyczepy piasku, przewieźliśmy go na skarpę, rozplantowaliśmy i do domu. Skończyliśmy o 12:00. Może nie była to najlżejsza robota, ale za to jaka krótka. Dziś pracowaliśmy od 9:45 do 13:30. Muszę przyznać, że ten upał i kurz dają się mocno we znaki. Po pracy obowiązkowo kąpiel. Inaczej się nie da.

Pamiętasz szyfr?

Gmefohu ło bochaf for tfeż toą gme zchatfodz gatfąsra, roipfywi łidźa cągą soteż chakwin.

czwartek, 16 lipca 2020

5 maja 1986

07:30

Zaczęła się praktyka. Zostałem w Miętnem. Dopadła mnie niepewność: jak to wszystko będzie? Ostatniego dnia nie było mnie w szkole. Właśnie wtedy, w piątek, omawiali plan zajęć. Nie wiem, nawet, o której zaczynamy: od siódmej tak jak pracę, czy od ósmej piętnaście, jak zajęcia w szkole? Nie mam pojęcia co i gdzie będziemy robić. Na szczęście nie ja jedyny. Jeszcze kilka dojeżdżających osób zostało w takiej sytuacji. Na pewno zastanę ich w szkole.

środa, 15 lipca 2020

10 kwietnia 1986

Jestem w pokoju, myślę. Dzisiejszy dzień był pełen niespodzianek i rozrywek. Dziś mieliśmy w szkole dzień wagarowicza, u nas to się nazywa dzień samorządności. W ogóle to powinien być 21 marca, ale został przeniesiony.
Już wczoraj się zaczęło.
-Macie nici? - ktoś pytał z pięć razy.
-Nożyczki?
Tak cały wieczór.
Na początku, jakoś mi się nie udzielał ten nastrój. Wcale nie miałem ochoty na jakieś tam przebieranie, ale później... No, kiedy zobaczyłem cały zastęp kaczorów w maskach przeciwgazowych, a później wielkie grube biedronki, a za nimi oddział SS prowadzący więźniów,  to zmieniłem zdanie.
Było bardzo ciepło i słonecznie.  Tak jest od kilku dni.
Mój nastrój jest trochę poważny i oficjalny. Jestem jednak spokojny i rozluźniony.