niedziela, 14 listopada 2021

11 lipca 1988

Poniedziałek 


19:05


Bezchmurnie i ciepło.

Ostatnio wydarzyło się zbyt wiele rzeczy, aby je tak w kilku słowach opisać. Zresztą nie chce mi się za bardzo pisać. Chyba trochę odwykłem. 

Cholera jasna, nawet teraz jest nieznośnie gorąco. Błogosławieni, którzy tego nie muszą przechodzić. Tylko pomyśl, w środku lasu powinno być chłodniej. Nie jest. Znaczy jest, ale i tak jestem spocony jak mysz. Pot leje się ze mnie strugami i nic nie mogę na to poradzić. Tylko siedzę, nic nie robię, żadnego wysiłku fizycznego. No ale teraz to można powiedzieć, że jest przyjemne ciepełko. 

W południe temperatura przekraczała 40 stopni Celsjusza. Generalnie nie lubię wody mineralnej. Rzadko pijam. Ta, którą dają na szklarniach, jest po prostu wstrętna. Jednak podczas pracy, nawet takie gówno wydaje się być wybornym trunkiem. Mniej więcej raz na godzinę wypijam butelkę o pojemności 0,33 litra. W ciągu ośmiu godzin pochłaniam ponad 2,5 litra. Co najdziwniejsze wcale nie sikam. Mam wrażenie, że jestem taką gąbką, przez którą wszystko od razu paruje. 

Poza tym to, co robiliśmy, nie było zbyt przyjemne. Nie muszę chyba nikomu tłumaczyć, jak wygląda praca w polu podczas upału. Ziemia jest zeschnięta na twardą skałę. Za chuja nie można wbić w nią gracy. Te pierdolone chwasty porosły wyżej ode mnie. Żeby do jednej komosy potrzeba było dwóch chłopa to już przesada. No i jeszcze to pieprzone słoneczko tak zajebiście daje na plecy, że nawet jakbyś nic nie robił, to miałbyś dość. 

Nie ma lekko. Praca od 7:00 do 15:00. Na chyląco. O 12:00 plecy wysiadają. Ja nie mogę, dziś nauczyłem się modlić o deszcz. Nie śmiej się, też byś się nauczył. 

Kiedy brygadzistka woła, że fajrant, słychać ogólne: uffff… i każdy spocony, brudny jak murzyn, powłócząc nogami, wlecze się pod natrysk, aby zmyć z siebie to gówno. Chociaż z drugiej strony ten zimny prysznic jest jak wstąpienie do raju. Stoję długo, tak długo aż zmarznę. W ten sposób ładuję akumulatory na następny dzień. 

Po obiedzie też nie siedzimy bezczynnie. Zazwyczaj razem idziemy nad Zalew Zegrzyński. Przy okazji na piwo, albo coś mocniejszego do jakiejś knajpy. Dobrze, że ta woda w ogóle tu jest. Przynajmniej jest jakaś atrakcja w tej dziurze. 

Później trzeba szybko wracać na kolację. Zwykle jest tak mało czasu, że trzeba trochę podbiegać. Zastanawiam się, skąd ja biorę tyle energii. 

Po kolacji też nie siedzimy. Zazwyczaj gramy w kometkę albo w piłkę nożną. Można też urządzić balangę. Tak jak dziś. Ale chyba się nie wybiorę. Będzie dużo alkoholu, a ja jutro chcę jeszcze żyć. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz