wtorek, 30 listopada 2021

3 sierpnia 1988

Środa 


11:40 


Teraz leży i śpi. Chyba wszystko w porządku. Wczoraj było dużo gorzej. Wymiotował, miał wysoką temperaturę i zwijał się z bólu. Spytał, czy pójdę z nim do lekarza. Był w takim stanie, że nie mogłem odmówić. Na miejscu okazało się, że to zwykłe zatrucie. Dostał zastrzyk z pyralginy i jakieś leki. Był tam węgiel aktywowany  i sulfamid. Wróciliśmy taksówką, bo piechotą byłoby ciężko. Do wieczora nic nie jadł, tak jak zalecił lekarz. Dziś sam kleik, jutro może normalnie jeść, ale nic surowego. 

Trochę się wystraszyłem. Nie wiem, co się dzieje. Ostatnio Wszyscy dostają zatrucia pokarmowego. Najpierw ja, później Monika, a teraz Sylwek. Skąd się to bierze? Mogę się tylko domyślać. Tydzień wcześniej nasze pomidory były po pryskane Jakimś środkiem chemicznym. Nie wiem dokładnie, co to było, bo oprysk wykonywał Sławek. Nie było mnie wtedy w domu. Wiem tylko tyle, że ten środek był bardzo toksyczny, a jego okres karencji wynosił aż 7 dni. Wiem też, że pomidory były zrywane dzień przed upływem tego terminu. To może być to, ale stuprocentowej pewności mieć nie mogę. 


poniedziałek, 29 listopada 2021

3 sierpnia 1988

Środa 


10:00 


Czas przecieka mi przez palce niczym woda. Płynę od brzegu do brzegu, nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić. 


* * * 


Taka historyjka z dzisiejszego dnia. 


-Nie trzęś tym drzewem, bo wszystkie jabłka  pospadają.

-Tak, naprawdę? -  przedrzeźniała mnie Justyna,  przeciągając końcówki wyrazów i dalej trzęsła drzewem tak, jakby w ogóle tego nie słyszała. 

-Weź mnie nie wkurzaj, bo ci dołożę, - dołączyła do mnie Monika, -  przecież te jabłka na ziemi tylko się zmarnują. 

Rzeczywiście pod jabłonią leżało całe mnóstwo niedojrzałych, małych jeszcze jabłek, które stopniowo zaczynały gnić. Część owoców była tylko nadgryziona lub podziobana przez kury. Były też takie, które były po prostu rozdeptane. 


* * * 


Justyna ostatnio zrobiła się jakaś dziwna. Zachowuje się tak jakby to, co chcą inni, w ogóle nie miało znaczenia. Jej mniemaniu cały świat powinien kręcić się wokół niej. Przynajmniej nasz dom. Wydaje się jej, że jest jakąś pieprzoną księżniczką. Myśli, że wszystko jej wolno. Jest arogancka, niegrzeczna i świadomie denerwuje pozostałych. Mieszkanie z nią pod jednym dachem jest naprawdę trudne. Zadowolić można ją tylko w jeden sposób. Musisz spełniać jej wszystkie zachcianki bez szemrania. Na dodatek musisz 100% zgadzać się z jej poglądami. 

Moim zdaniem taki sposób zachowania właściwy jest głowie rodziny, komuś odpowiedzialnemu i rozważnemu, a nie najmłodszemu członkowi, który dopiero wkracza w dorosłość i nie ma żadnego pojęcia o świecie. Jako że nie mamy ojca, taką rolę spełniałem ja bądź też któryś z braci. To wcale nie jest łatwe i najchętniej bym się tego pozbył. Niestety ktoś to musi robić. Justyna to widzi, ale interpretuje w zły sposób. Jej się wydaje, że starsi są po to, aby ją pognębić. W pewnym momencie uznała, że czas obalić nasze niby rządy i wprowadzić swoje. Tyle że ona w ogóle nie ma pojęcia jak urządzić. 

Razem z Moniką tworzą duet, który sprawia, że dom staje się nie do zniesienia. Potrafią z niczego zrobić taką awanturę, że każdemu mogą puścić nerwy. Trzeba jednak zaznaczyć, że w tym układzie Monika jest spokojniejsza. Kiedy jest sama potrafi ustąpić starszemu bratu nawet kiedy nie ma on racji. Nawet jak się droczymy, łatwiej jest jej znieść drobne zniewagi, głupie żarty czy nawet przykrości. Ona raczej przeżywa to w sobie. Woli się rozpłakać niż zrobić wielką awanturę. Gdyby nie Justyna byłaby całkiem dobrą siostrą. 

Nie mówię, że jest złą siostrą. Po prostu czasami staje się nieznośna i drażliwa, ale to zawsze w tandemie z Justyną. To Justyna sprowadzają na złą drogę. Justyna nie potrafi trzymać nerwów na wodzy. Trudno jest się jej pogodzić się z faktem, że jest najmłodsza. 

Nie mówię, że my jesteśmy święci. Opuszczając dom dziecka, wynieśliśmy mnóstwo złych nawyków. Możemy rzeczywiście czasami je denerwować. Jednak doskonale wiemy, co znaczy bezpieczeństwo w domu. Staramy się je obydwie chronić nawet wtedy kiedy one tego nie chcą. Czasami wychodzą gdzieś, nie mówiąc gdzie i później szukamy je po całej miejscowości. 

Justyna ma 14 lat, a ja niedługo skończę 21. Myślę, że przyczyną zmiany charakteru mojej siostry jest właśnie jej wiek. Ja też to kiedyś przechodziłem. Zdaję sobie sprawę z faktu, że kłócenie się z nią nie ma sensu. Czasami trzeba po prostu usiąść i spokojnie wszystko wytłumaczyć. 

Nie wychowaliśmy się w normalnej rodzinie. Mama nie zawsze potrafiła spełnić swoją rolę. Ja próbuję to jakoś nadrobić, ale także nie mam dostatecznego doświadczenia w tej dziedzinie. Nie zawsze umiem sobie poradzić z rozwydrzoną, dorastającą dziewczyną, której się wydaje, że oto od dzisiaj cały świat należy tylko do niej. 


niedziela, 28 listopada 2021

2 sierpnia 1988

Wtorek


 17:20 


Mniej więcej do południa pogodnie, później się powtórzyło, wystąpiła burza i dalszej części dnia opady deszczu. Temperatura 23 stopnie Celsjusza.


Węgrów to niezbyt duże, ale ładne i dosyć spokojne miasteczko. Siedzę i myślę, o czym to napisać. Kupiłem w Węgrowie trzy książki. Zapłaciłem  1000 zł, ale było warto. 


sobota, 27 listopada 2021

1 sierpnia 1988

Poniedziałek


16:30


Jak się to wszystko skończyło, powiedziałem sobie, że opiszę całą praktykę, to co się tam działo i co o tym wszystkim myślę, ale jak próbuję to zebrać do kupy, to okazuje się, że wcale nie jest to takie proste. Wiele rzeczy jest po prostu niejednoznacznych i mających podwójne dno. Tak w ogóle to czułem się zagubiony i niepewny siebie. Nie miałem w nikim oparcia. Nie miałem twardego gruntu pod nogami. Niby wszystko było w jak najlepszym porządku, ale nigdy nie wiedziałem, na co stać moich kumpli. Miałem wrażenie, że są zdolni dosłownie do wszystkiego i powstrzymuje ich tylko świadomość kary. Jak to powiedziała Jola, na praktykach naprawdę poznajesz ludzi. Zresztą jej się też dostało. Tak w ogóle to nie wiem, co o nich wszystkich sądzić. Chociaż może i wiem, tylko wolę o tym nie myśleć. W sumie gówno mnie to obchodzi. 

W zetknięciu z takimi osobowościami jak Bogdan Nejman i jego paczka poczułem się niezwykle mały, nic nieznaczący. Mają bardzo dziwny i szkodliwy wpływ na innych. Niby nie robią ci krzywdy, ale każdego dnia dają ci do zrozumienia, że jeśli nie uznajesz ich wartości, czyli nie chlasz gorzały i nie szlajasz się jak menel, to jesteś sobkiem i dziwakiem, kimś, kogo się lekceważy. 

Postawili sobie za cel wyprowadzić mnie na "porządnego człowieka". To zaczęło się już dużo wcześniej, jeszcze w zawodówce. Szczególnie w pierwszej klasie. Na tej praktyce było apogeum. 

Kiedyś rzeczywiście mi dokuczali. Teraz było im trochę głupio, bo jesteśmy starsi i niby mądrzejsi. Ich metodą na osiągnięcie celu miał być alkohol,  dużo alkoholu i gra w karty. Taka chamska gra w karty. Król cham, znacie to? Aż się niedobrze robi. Kiedyś się tym bardzo przejmowałem, a teraz nawet nie che mi się o tym myśleć. Kompletne dno, ale oni myślą inaczej. 


***


Już mnie szukają. Przyjechały brzegiem Liwca na rowerze. Boją się, że za bardzo mnie zdenerwowały i może mi się coś stało. 


***


Wracając do tematu, to co piszę, nie jest dokładnym odzwierciedleniem tego, co dzieje się naprawdę. W dużym stopniu to uproszczenie. Szczególnie jeżeli chodzi o moje myśli i poglądy. To tak, jakby porównać portret namalowany na płótnie z prawdziwym wyglądem człowieka. To zawsze będzie uproszczenie interpretacja, ale może to i lepiej. 


17:00


Wstaję i idę. Nie wiem gdzie.


18:15


Wracam. Robi się późno. Pewnie już na dobre się martwią. Popływałem trochę. Woda bajecznie ciepła. Pobawiłem się jak dzieciak, budując zamki z piasku.  


piątek, 26 listopada 2021

1 sierpnia 1988

Poniedziałek


16:05


Wciąż jestem nad Liwcem. Łażę po wertepach. Kępy trawy do połowy zalane wodą, częściowo zarośnięte gęstymi krzakami sprawiają dziwne wrażenie. Uspokajają. Miękka trawa pod stopami przywodzi na myśl poduszkę. 

Idę i myślę, jakie będą te wakacje. Jakie są, bo połowę mam już za sobą. Ta pieprzona praktyka zajęła mi cały miesiąc. 

Dziś miałem jechać ze Sławkiem i Sylwkiem do Siedlec, ale zrezygnowałem. Pomyślałem sobie: co mi z tego przyjdzie, pojadę, nałażę się jak głupi i wydam kupę kasy. Przypuszczam, że zrezygnowałem głównie ze względu na pieniądze. Taki wyjazd sporo kosztuje. Nawet jak się nic specjalnego nie kupi. 

Z drugiej strony trochę żałuję. Chciałem przecież zobaczyć, jak wygląda Stok Lacki. Bądź co bądź spędziłem tam pięć lat mojego życia. To szmat czasu. Być może istniała szansa, że spotkam się z moim dawnym wychowawcą z domu dziecka panem Janem Patorskim. Chciałem zobaczyć, jak mu się wiedzie i co teraz robi. Chciałem też spotkać się z moją wychowawczynią ze szkoły podstawowej panią Stańczuk. Miałem nadzieję, że spotkam jeszcze kogoś ze starych znajomych. 

No ale mam tylko 10 000 zł. Chciałem sobie coś kupić, na przykład taki sam dres, jaki ma Sylwek. W Siedlcach co prawda też są sklepy, ale obawiam się, że kasa rozeszłaby się na głupoty typu coca-cola i cukierki. No i sam autobus też kosztuje. Dlatego taka, a nie inna decyzja. 

Jutro pojadę do Węgrowa po ten dres. Bardzo mi się podoba. Może kupię coś jeszcze. 

Jest tyle rzeczy, które chciałbym opisać. Tyle się we mnie nagromadziło, że nie wiem, do czego zacząć. Jest tego za dużo. 


czwartek, 25 listopada 2021

1 sierpnia 1988

Poniedziałek


13:15


Kurczę, łażę jak obibok po domu, a niby jest tyle do roboty. Nie wiem, co się dzieje, bo kiedy tylko pomyślę o czymś konkretnym, od razu mi wszystkie chęci przechodzą. 


15:55


Jestem nad Liwcem. Siedzę na wysokiej skarpie i obserwuję, jak po drugiej stronie ktoś łamie gałęzie na ognisko. Słychać rozmowę. 

Właściwie to nigdy tak naprawdę nie mogę być sam. Jestem tu już kilka godzin. Uciekłem z domu. Denerwują mnie moje kochane siostrzyczki. Są w takim wieku, że ciągle mnie prowokują. Za wszelką cenę chcą zmienić panującą w domu hierarchię. Nie wiedzą, z czym się to je, ale chcą rządzić. Czasami dla zabawy chcą wyprowadzić mnie z równowagi. Przez to wszystko stałem się bardziej nerwowy. Czasami rzeczywiście trudno mi nad sobą zapanować. Są młode i głupie, ale objawiam się, że jeśli tak dalej pójdzie, mogę którejś zrobić krzywdę. Ja też jestem tylko człowiekiem. 


Ktoś idzie. Kilku chłopaków. Łapią ryby na siatkę. Czy ja mogę mieć kilka minut spokoju? 


środa, 24 listopada 2021

1 sierpnia 1988

Poniedziałek


Cały dzień był pogodny. Wieczorem lekko się zachmurzyło. Temperatura ok. 25 stopni. 


Tak jak było to wcześniej uzgodnione, wczoraj z samego rana wyruszyliśmy do Warszawy. Skład wycieczki: Ja, Monika i Justyna. Sławek i Sylwek także mieli jechać, ale zrezygnowali w ostatniej chwili. 

Ruszyliśmy rano. Z domu wyszliśmy o 6:00. Do Łochowa piechotą. W pociągu spałem. Jak wracaliśmy także. Zwiedziliśmy Warszawskie ZOO, to ok. dwie i pół godziny, oraz Pałac Kultury i Nauki. Oczywiście Trzydzieste drugie piętro i taras widokowy, a także muzeum techniki. 

Myślę, że wycieczka się udała. Ja w Warszawie byłem już wiele razy, ale siostry nie. Dla nich to duża atrakcja. 


wtorek, 23 listopada 2021

25 lipca 1988

Poniedziałek


17:20


Dziś było trochę inaczej. Pracowaliśmy na starych szklarniach. Nie chciało się nam wstawać o czwartej rano, więc do pracy poszliśmy normalnie, czyli na siódmą. No ale jutro wracamy do starego rytmu. 

Człowiek jest jak wielka kula, pusta od wewnątrz. Z zewnątrz może go poznać każdy, kto choć trochę umie patrzeć i wykazuje się empatią. Natomiast, jaki jest w środku, to tylko on sam wie. 


poniedziałek, 22 listopada 2021

24 lipca 1988

Niedziela


20:15


Lekkie zachmurzenie w ciągu całego dnia. Parno, duszno. 


Jestem wkurwiony. Siedzę, pot strugami ścieka mi z czoła. Jest dosyć późno, a temperatura nadal nie spada. Taka duchota, że trudno wytrzymać. Teraz to nic, to co było w ciągu dnia to jakiś armagedon. Myślałem, że zdechnę. Już o 10:00 było ponad 30 stopni. Gdyby nie to, że cały czas moczyłem dupę w wodzie, to pewnie byłbym ledwie żywy. No ale w końcu trzeba było wrócić znad Liwca. Chłopaków jeszcze nie ma. Jestem w namiocie, ale chyba pójdę na film. Nie ma sensu tu siedzieć cały wieczór. 


niedziela, 21 listopada 2021

22 lipca 1988

Piątek


11:55


Jestem w domu. Siedzę na łóżku. Wszyscy na podwórku. Pogoda piękna. Rozbiłem namiot. Teraz śpi w nim mama. 


sobota, 20 listopada 2021

21 lipca 1988

Czwartek


14:20


Jestem na stacji PKP w Wieliszewie. Peron jest pusty. Nie ma nikogo. Mój pociąg podjeżdża za dwadzieścia minut. Dziś pracę skończyłem już o 13:00, dlatego mogłem zebrać się wcześniej do domu. 

Ostatnio zaczynamy pracę o 5:00, a właściwie to o 5:30. Sami tak chcieliśmy. To lepsze rozwiązanie, niż chodzić na 7:00 i piec się w tym skwarze. Biorąc pod uwagę to, że zaczynamy 30 minut później, a śniadanie zajmuje nam kolejne 30 minut, dzień pracy skraca się nam o godzinę. Poza tym z rana nikogo nie ma i można się trochę po opierdalać. 


piątek, 19 listopada 2021

20 lipca 1988

Środa


20:00


Jestem w lesie. Miałem zbierać grzyby, ale będę wracał, bo znowu boli mnie brzuch. Byłem z tym u lekarza. To prawdopodobnie zatrucie pokarmowe. Wracam, bo robi mi się niedobrze. 


czwartek, 18 listopada 2021

18 lipca 1988

Poniedziałek


6:30


Spało mi się dobrze. Brzuch nie boli. 


21:00


Po obiedzie poszedłem do kiosku po mydło i szampon. Był zamknięty, dlatego wybrałem się do Legionowa. Oczywiście o powrocie na kolację nie mogło być mowy. Autobus do Wieliszewa miałem dopiero o 19:30. Miałem więc okazję, aby zwiedzić trochę miasto. No i podczas tego łażenia rozbolało mnie kolano. Tak na poważnie. W końcu ból był tak silny, że musiałem usiąść. 


środa, 17 listopada 2021

17 lipca 1988

Niedziela


20:05


Podróż była bardzo uciążliwa, ale jakoś dałem radę. 

Była taka sytuacja. Poszli na film, ale za chwilę wrócili. Marcin zapytał, czy nie mam nic do żarcia, bo oni dostali za mało prowiantu na sobotę i niedzielę i są cholernie głodni. 

Oczywiście miałem, ale wstydziłem się powiedzieć, bo to były tylko dwie pajdy chleba z masłem i kilka zgniecionych podczas podróży pomidorów. Miałem im nic nie mówić, bo nie wiedziałem, jaka będzie reakcja z ich strony. Oni potrafią w takiej sytuacji człowieka wyśmiać. 

Marcin jednak nie chciał dać mi spokoju. Widocznie był już bardzo głodny. W końcu pomyślałem sobie, że jemu to mogę to pokazać, bo należy do tych dobrych kolegów. Jego raczej nie powinienem się obawiać. Powiedziałem więc, że mam, ale tylko dwie kromki chleba z masłem i kilka niezbyt ładnych pomidorów. Oczy mu się zaświeciły. 

-Dawaj, - powiedział. 

Na razie byliśmy sami w pokoju. Niepewnie wyciągnąłem moją niedoszłą kolację. Dałem mu tylko tą całą (nienadgryzioną) kromkę, ale on widząc tą drugą, wyciągnął rękę. Dałem mu więc wszystko, co miałem. 

W tym momencie do pokoju wkroczyły dziewczyny. 

-To nie dla mnie. To dla Hani i Bożenki, - odezwał się Marcin. 

Bez słowa wręczył im to, co mu przed chwilą dałem. Koleżanki wzięły i zaczęły pałaszować tak, że im się uszy trzęsły. Patrzyły na mnie i się śmiały. Zbiły mnie z tropu. Nie byłem pewien czy śmieją się z tego, że wreszcie mają coś do jedzenia, czy też może ze mnie i tego niewyszukanego dania. 

Jest mi głupio, że nie mam nic więcej, że nic więcej nie mogę zaoferować. Nie mam pieniędzy i nie stać mnie na kupno kiełbasy. Czasami kryję się z jedzeniem przed kolegami. Tylko jak im o tym powiedzieć?

W końcu odpowiadam niepewnym uśmiechem. Dziewczyny patrzą na mnie ze zdziwieniem. 

-Co się z tobą dzieje, - mówi Hania, jesteś jakiś dziwny. 

Wiem, że stanowię dla nich zagadkę. Może postrzegają mnie jak jakiegoś ufoludka, ale to nie tak. 


wtorek, 16 listopada 2021

17 lipca 1988

Niedziela


15:25


Nie wiem, co się dzieje. Ten cholerny brzuch boli mnie od wczoraj. Tak naprawdę nie mam pewności czy to sprawy gastrologiczne. Ból czuję wysoko, tuż pod przeponą po lewej stronie. Raz boli z przodu raz z tyłu więc to jakieś dziwne. Poza tym dwa razy brałem krople miętowe i chuja pomogło. To musi mieć jakiś związek z alkoholem, który spożyłem kilka dni temu. Najwidoczniej gorzała mi nie służy. 

Mam sporo przemyśleń na temat tego, co się dzieje na tych praktykach, ale nie chcę wyciągać zbyt pochopnych wniosków. Nie chcę nikogo skrzywdzić swoimi opiniami, więc swoje zdanie zostawię dla siebie. Wiem tylko, że w życiu nic nie jest takie czaro białe, jak mi się do tej pory wydawało, a od kolegów przy kieliszku można się dowiedzieć rzeczy, które jeszcze szerzej otwierają ci oczy. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, jak bardzo mgliste pojęcie o nich miałem. 


poniedziałek, 15 listopada 2021

16 lipca 1988

Sobota


11:45


Przyjechałem do domu. Nie mogłem tam zostać na sobotę i niedzielę. Bogdan kończy praktykę i urządza balangę. Na pewno będzie bardzo wesoło, bo zostaje także Hania i Bożenka. Na pewno będzie też bardzo dużo alkoholu. Przyjechałem, ponieważ czuję, że ten bal może mnie kosztować więcej, niż chciałbym na niego wydać. Nie chodzi też tylko o same pieniądze. Boję się, ze moi koledzy po prostu mogą narozrabiać, a ja nie chcę, żeby mnie z tym wiązano. 

Zrobiła mi się pustka w głowie dlatego to, co napiszę, może nie brzmieć zbyt ładnie. Chciałbym tylko napisać, że zmieniłem nastawienia do życia, a także swój stosunek do kolegów. Zadecydowała o tym pewna noc, podczas której dowiedziałem się sporo o nich, ale też i o samym sobie. 

Jasna cholera, zaczyna napierdalać mnie brzuch. Ciężko pisać, kiedy boli brzuch. Kończę. 


niedziela, 14 listopada 2021

11 lipca 1988

Poniedziałek 


19:05


Bezchmurnie i ciepło.

Ostatnio wydarzyło się zbyt wiele rzeczy, aby je tak w kilku słowach opisać. Zresztą nie chce mi się za bardzo pisać. Chyba trochę odwykłem. 

Cholera jasna, nawet teraz jest nieznośnie gorąco. Błogosławieni, którzy tego nie muszą przechodzić. Tylko pomyśl, w środku lasu powinno być chłodniej. Nie jest. Znaczy jest, ale i tak jestem spocony jak mysz. Pot leje się ze mnie strugami i nic nie mogę na to poradzić. Tylko siedzę, nic nie robię, żadnego wysiłku fizycznego. No ale teraz to można powiedzieć, że jest przyjemne ciepełko. 

W południe temperatura przekraczała 40 stopni Celsjusza. Generalnie nie lubię wody mineralnej. Rzadko pijam. Ta, którą dają na szklarniach, jest po prostu wstrętna. Jednak podczas pracy, nawet takie gówno wydaje się być wybornym trunkiem. Mniej więcej raz na godzinę wypijam butelkę o pojemności 0,33 litra. W ciągu ośmiu godzin pochłaniam ponad 2,5 litra. Co najdziwniejsze wcale nie sikam. Mam wrażenie, że jestem taką gąbką, przez którą wszystko od razu paruje. 

Poza tym to, co robiliśmy, nie było zbyt przyjemne. Nie muszę chyba nikomu tłumaczyć, jak wygląda praca w polu podczas upału. Ziemia jest zeschnięta na twardą skałę. Za chuja nie można wbić w nią gracy. Te pierdolone chwasty porosły wyżej ode mnie. Żeby do jednej komosy potrzeba było dwóch chłopa to już przesada. No i jeszcze to pieprzone słoneczko tak zajebiście daje na plecy, że nawet jakbyś nic nie robił, to miałbyś dość. 

Nie ma lekko. Praca od 7:00 do 15:00. Na chyląco. O 12:00 plecy wysiadają. Ja nie mogę, dziś nauczyłem się modlić o deszcz. Nie śmiej się, też byś się nauczył. 

Kiedy brygadzistka woła, że fajrant, słychać ogólne: uffff… i każdy spocony, brudny jak murzyn, powłócząc nogami, wlecze się pod natrysk, aby zmyć z siebie to gówno. Chociaż z drugiej strony ten zimny prysznic jest jak wstąpienie do raju. Stoję długo, tak długo aż zmarznę. W ten sposób ładuję akumulatory na następny dzień. 

Po obiedzie też nie siedzimy bezczynnie. Zazwyczaj razem idziemy nad Zalew Zegrzyński. Przy okazji na piwo, albo coś mocniejszego do jakiejś knajpy. Dobrze, że ta woda w ogóle tu jest. Przynajmniej jest jakaś atrakcja w tej dziurze. 

Później trzeba szybko wracać na kolację. Zwykle jest tak mało czasu, że trzeba trochę podbiegać. Zastanawiam się, skąd ja biorę tyle energii. 

Po kolacji też nie siedzimy. Zazwyczaj gramy w kometkę albo w piłkę nożną. Można też urządzić balangę. Tak jak dziś. Ale chyba się nie wybiorę. Będzie dużo alkoholu, a ja jutro chcę jeszcze żyć. 


sobota, 13 listopada 2021

7 lipca 1988

Czwartek


11:40


Dziś nie poszedłem do roboty. Pilnuję namiotu. Jest gorąco jak wczoraj i przedwczoraj. Jakąś pociechą jest delikatny wietrzyk. 


piątek, 12 listopada 2021

6 lipca 1988

Środa


21:15


Są rzeczy na świecie, które niezmiennie i zawsze mnie zachwycają. I tak będą to: zachód słońca, z jego feerią barw, noc o blasku księżyca tak jasnym, że można czytać książkę, a także blady letni świt. Dziwi mnie to, że większość ludzi w ogóle tego nie zauważa, przechodzi nad tym obojętnie. To wielka strata. To wszystko jest właśnie dla nas — ludzi. Kto będzie to podziwiał jak nie my? Mamy duszę i wrażliwość, aby tego wszystkiego doświadczyć. Tak więc czasami pozwól sobie na to, aby zatrzymać się w tym szaleńczym pędzie świata i rozejrzyj się dookoła. Zobacz, wszędzie dzieją się cuda. To wszystko jest zupełnie za darmo i nikt nigdy ci tego nie zabierze. 


Wydarzyło się coś nieprzyjemnego. Nie chcę o tym pisać. Mogłem tego uniknąć, ale chciałem się z tym zmierzyć. 


czwartek, 11 listopada 2021

6 lipca 1988

Środa


Moja własna przypowieść. 


Pewnego dnia pewien człowiek szedł, a wokół niego rozciągała się nieprzenikniona ciemność. Nie miał możliwości zobaczyć, co się dzieje wokół niego. Poruszał się całkowicie po omacku. Mógł liczyć tylko na pozostałe zmysły, które nie dawały pełnego obrazu świata. Palcami wyczuwał tylko najbliższe przedmioty i wydawało mu się, że to, co "widzi", jest niesamowicie piękne i harmonijne. Zachwycał się kształtem i fakturą przedmiotów, mając przekonanie, że nic poza tym nie istnieje, że to jest całkowity i jedyny sposób patrzenia na świat. Nie było nikogo, kto mógłby mu powiedzieć, że wcale tak nie jest. 

Gdy wyczuł coś miękkiego pod palcami, pomyślał, że to miłe zwierzątko. Kiedy z kolei dotknął czegoś kłującego, od razu wyrobił sobie zdanie, że to nie może być nic pięknego. 

Kiedy w pewnym momencie na krótko zapaliło się światło to, co ujrzał, przeraziło go. Miłe w dotyku zwierzątko okazało się być groźnym tygrysem, który za chwilę mógł go rozszarpać. Natomiast to, co tak drastycznie go ukłuło okazało się być przepiękną różą. 


środa, 10 listopada 2021

6 lipca 1988

Środa


19:05


Prawda? Co to takiego? Czym ona jest? Dla jednych zbawieniem, dla drugich zgubą. Dla jednych radością, dla drugich goryczą. Tak czy inaczej, prawda jest tylko jedna. Prawda zawsze pozostaje prawdą. Nie można przed nią uciec. Niektórzy uważają, że można, ale w końcu ona i tak ich dopadnie. Każdy musi się zmierzyć ze swoją własną prawdą. Uważam, że nawet najgorsza prawda jest lepsza niż najsłodsze kłamstwo. 

Zdążyłem się już zorientować, że niektórzy, powiedziałbym, że duża część ludzi woli całe życie przebywać we własnym słodkim kłamstwie. Nigdy nie dopuszczają do siebie tego, co jest oczywistością. To taka piękna iluzja, którą się otaczamy. Niewygodne fakty lubimy ignorować, odsuwać na bok, chociaż i tak pewnego dnia musimy zderzyć się ze ścianą. Później są łzy, bo zdarzyła się tragedia. Coś spada na nas jak grom z jasnego nieba. 


wtorek, 9 listopada 2021

5 lipca 1988

Wtorek


20:40


Słyszę w sobie śpiew. Dochodzi z głębi mnie, jak z niedostępnej głębokiej jaskini. Snuje się jak woda ze źródła, powoli, lecz nieustannie. Gromadzi się w tej wielkiej jaskini, stopniowo ją napełniając swoją barwą i znaczeniem. 

Wszystkie jaskinie choć głębokie, mają swoja pojemność. Ta też nie jest bez dna. Mój śpiew musi się wydostać na zewnątrz. Lecz nie jest to takie proste. Moja jaskinia ta jest szczelna. Nie ma do niej dostępu ludzka głupota i zarozumiałość. Z jakiegoś powodu dawno temu zamknęła się przed światem. Lecz nie może to trwać wiecznie. Ciśnienie wewnątrz cały czas rośnie. W końcu staje się to nie do zniesienia. 

Uciekam od ludzi. Uciekam od ludzkiej   nikczemności i pychy. W pewnym momencie stwierdzam, że nie mogę już wytrzymać. Wtedy wśród spokoju, łagodnego porządku i pięknej harmonii wylewa się rosnącym potokiem śpiewna muzyka z mojej jaskini. 

Cierpię na dualizm istnienia. Jestem wśród pól, lasów i wody, gdzie bezkres przestrzeni sięga horyzontu i zapiera dech w piersiach. Lecz jestem też w kleszczach lekkiego jadowitego błota. Ludzie nieszczerzy, zawistni i złośliwi ciągle mi mówią, że nic nie jest jadowite, że jest moim zbawieniem, ale ja im nie  wierzę. 

No dobrze czas wróć na ziemię. 

Jestem w Wieliszewie. Na praktyce. Nie ma sensu opisywać dokładnie, jak przyjechałem i co do tej pory robiłem. Może w telegraficznym skrócie. 

Najważniejsze jest to, że mieszkamy w namiocie pod hotelem pracowniczym. W hotelu zabrakło miejsc. Nie jest łatwo. Robota w upale i skwarze. Ciągle na stojąco. Diabelnie uciążliwa. 

Nie wiem co sądzić o naszym szefostwie. Gadają, że podobno ma być dobrze, ale cholera go tam wie. Dwoje z nich jest absolwentami szkoły rolniczej w Miętnem. Może to dobry początek. 

Jedzenie nie jest złe. Chociaż moi koledzy i tak narzekają. Ciągle się tu mówi o regulaminach i dyscyplinie, a i tak tego się nigdy nie przestrzega. Jednym słowem robi się to, co się chce. Mówi się, że cisza nocna ma być o 22:00, a o 23:30 pół hotelu jeszcze nie śpi. Słychać jakieś śpiewy wrzaski i śmiechy. 


poniedziałek, 8 listopada 2021

2 lipca 1988

Sobota 


22:20 


Rany co tu się działo! Przeszła taka burza, że najstarsi górale takiej nie pamiętają. Koniec świata! W kilkanaście minut niebo pokryło się grubą ciemnofioletową zasłoną chmur. Było tak ciemno, że latarnie uliczne się zapaliły. Zaraz później spadł tak ulewny deszcz, że wszystko, co rosło w ogródku, położyło się płasko na ziemi, a widoczność ograniczyła się do kilkunastu metrów. Pioruny waliły jeden po drugim jak fajerwerki w sylwestra. Od tej kanonady szyby w oknach się trzęsły. Ba, miałem wrażenie, że za chwilę cała chałupa się rozpadnie. Jednak już po godzinie wszystko wróciło do normy, a burza była już tylko złym wspomnieniem. Zaraz później pojawiło się piękne słoneczko. 


niedziela, 7 listopada 2021

2 lipca 1988

Sobota 


14:10 


Zachmurzenie częściowe, burza z piorunami, ciepło, parno. 


Duszno, parno i gorąco jak w saunie. Siedzę w pokoju, w miejscu najchłodniejszym w całym domu, a i tak pod kroplami płynie mi po czole. 

Ta pogoda zwariowała. Bardzo ciężko oddychać. W tej chwili jedynym skutecznym lekarstwem jest woda. Pasowałoby moczyć dupę cały dzień i wychodzić tylko na jedzenie, ale tak się nie da. 

Wczoraj byliśmy nad Liwcem od 14:45 do 19:30. Prawie cały czas siedzieliśmy w wodzie. 

Z początku byliśmy nad małą zatoczką, niezbyt głęboką. Woda sięgała mi po pas. Uczyłem pływać Justynę. Tylko Justynę, bo Monika już  trochę umie. Później graliśmy w piłkę. 

W końcu zrobiło się nam zimno i mieliśmy już zamiar wracać, kiedy dołączył do nas Sławek. Zaproponował nam fajne miejsce: dosyć głębokie, ale o to chodziło. Gdzieniegdzie woda sięgała mi jakieś 30 cm ponad czubek głowy. 

Dużo? Spokojnie, nie aż tak głęboko. Dla mnie to żaden problem. No ale okazało się, że tylko ja sobie radzę z taką wodą. Pozostali, którzy mają problem z pływaniem, trochę się bali. Jednak nie na tyle, żeby całkowicie zrezygnować. Nie aż tak. Jesteśmy przecież odkrywcami, prawda? Lubimy wyzwania i to nas nakręca. 

Zbudowaliśmy sobie prowizoryczną skocznię z kamieni i kawałków starego betonu. Wyglądała jak ruina, ale świetnie się spisała. Po co lepsza? 

Udało się nam nawet zrobić kawałek plaży. Oderwaliśmy spory zrąb skarby i rozprowadziliśmy piach, tworząc coś w rodzaju cypla. W ten sposób można było wziąć spory rozbieg i wybić się z kamienia. 

Skakało się daleko i ładnie, w sam środek tej głębokiej wody. Tak mi się to spodobało, że skakałem do oporu. Nie sposób policzyć ile razy. 

Cechą szczególną tej skoczni było to, że po wykonaniu skoku, nie można było wrócić w pierwotne miejsce. Prąd wody był na tyle duży, że znosił nas dobrych kilka metrów dalej. 

Liwiec to płytka rzeka, ale stosunkowo wartka. Zasadniczo trzeba to brać pod uwagę przy każdym wybieraniu miejsca nie tylko do skoków, ale w ogóle do pływania. Szczególnie po obfitych opadach, kiedy poziom wody nieco się ponosi. Panuje opinia, że to bardzo spokojna rzeka, tyle tylko, że to mit. Sporo osób się już tutaj utopiło. Ryzyko istnieje zawsze i trzeba o tym pamiętać. 

Przy którymś skoku rozkminiłem, jak daleko prąd mnie znosi i przezornie usypałem sobie niewielką łachę na brzegu. Wychodzić było łatwiej. Podyktowane było też to tym, że cała prawa strona okolona jest wysoką na 2,5 m skarpą. Przy samym brzegu woda jest bardzo głęboka i wartka. Biorąc pod uwagę to, że jest tam pełno korzeni, wyjście jest niesłychanie trudne o ile nie całkowicie niemożliwe. Ktoś, kto słabo pływa, może mieć poważne problemy. 

Pod koniec gdy już mieliśmy wracać do domu, siostry stwierdziły, że one także chcą się wykąpać. Do tej pory siedziały na tym piaszczystym kawałku plaży i bały się wejść do tę głębię. 

Kilkaset metrów w górę rzeki już nie było tak głęboko. Można było bez obawy je tam puścić. Pływaliśmy więc tak z prądem. Sławek asekurował Monikę, natomiast ja podtrzymywałem Justynę. 

Generalnie Monika pływała sama. Sławek tylko od czasu do czasu musiał jej pomagać. Chodziło o to, aby przy stawaniu na nogi nie porwał ją prąd i mogła spokojnie sobie odpocząć. 

Justyna tylko chlapała rękoma o wodę. Musiałem dość mocno trzymać ją za biodra, bo od razu poszłaby na dno. Utopić by się nie utopiła, bo tu jest za płytko, ale napiłaby się wody i później pewnie więcej nie chciałaby próbować. 

W pewnym momencie doszedł mnie głośny krzyk Moniki. Spojrzałem do przodu, ale nie było jej widać. Sławek nie zastawiał się, tylko już płynął w kierunku gdzie była przed chwilą. Po kilku sekundach wydłużyła się i chlapiąc rękoma o wodę, krzyczała coś niezrozumiale. Przestraszyłem się na poważnie, ale byłem przekonany, że brat ją wyciągnie. 

Po chwili Sławek zniknął pod wodą, natomiast Monika trzymała się jakoś na powierzchni, mimo że nie ruszała rękoma ani nogami. Jak się później okazało, Sławek niósł ją pod wodą na wyciągniętych rękach. Dlatego ją było widać, a jego nie. 

Po chwili jednak i on musiał zaczerpnąć powietrza. Wtedy Monika szła pod wodę, a on się wynurzał. I tak kilka razy. 

Wreszcie dotarli do brzegu. Skończyło się tylko na strachu, ale mogło być o wiele gorzej. Mimo wszystko trzeba uważać. To nie jest strzeżona plaża. 


sobota, 6 listopada 2021

1 lipca 1988

Piątek 


14:40 


Słonecznie, bezchmurnie, ciepło, parno. 


Gorąco i parno jak jasna cholera. Z  miasta wróciłem zlany potem. Taki skwar, że trudno wytrzymać. Dużo lepiej siedzieć w domu. Też gorąco, ale da się wytrzymać. 

O kurwa, ktoś idzie! W chałupie taki pierdolnik, że głowa mała. Ciągle to samo. Mówiłem, że trzeba posprzątać. Mieszkamy jak jakieś świnie w chlewie. Spokojnie, to jednak nie do nas. No ale posprzątać i tak trzeba. 


piątek, 5 listopada 2021

30 czerwca 1988

Czwartek


 19:10


 Częściowe zachmurzenie, ciepło, parno.


 Przed godziną wróciłem z Miętnego. Byłem u Sylwka w odwiedzinach. Dobrze mu się wiedzie na tym OHP. Wstaje o 9:00 i idzie prosto na śniadanie. Stałego zatrudnienia nie ma nigdy. Jest tam tylko takim przynieś, podaj, pozamiataj. Nic specjalnego, ale nigdy się nie przepracuje. Jedzenie ma bardzo dobre. Chodzi spać o 3:00 nad ranem, ale nie dlatego, że mu każą coś robić, a dlatego że tak chce. Ma do dyspozycji basen, dyskoteki i wiele innych rozrywek. Jednym słowem jest jak na koloniach i w dodatku sobie zarobi.

 Przywiozłem z Miętnego kilka rzeczy. Między innymi kilka książek, czepek i okulary pływackie. Poza tym kości do gry oraz karty. Także preparat do oprysku pomidorów pod nazwą pirimor.

W domu nie ma nikogo. Muszę jeszcze zrobić pranie. 


czwartek, 4 listopada 2021

29 czerwca 1988

Środa 


13:30


Słonecznie, ciepło, parno. 


Opryskałem ogórki przeciwko mączniakowi rzekomemu. Mamusia i siostry w Warszawie. Pojechały po wypłatę. Sławek aktualnie jest w Łochowie na lodach, więc jestem sam. 

Co tu pisać, jak się jest samemu w domu, w dodatku nie ma żadnej rozrywki. Przyzwyczaiłem się do życia w internacie, w dużym gronie ludzi w moim wieku, gdzie większość czasu jest dokładnie zaplanowana. Nie musiałem się tam troszczyć o organizowanie sobie wolnego czasu. Tutaj natomiast mam go bardzo dużo i nie bardzo wiem co z nim zrobić. Chociaż i tak niedługo wyjeżdżam na praktykę.

 No tak, jestem w Łochowie. W starym Łochowie. 

W promieniach słońca stoją duże, stare domy. Ich dachy są gorące jak piekarnik, a ściany brudne i odrapane. Gdzieniegdzie odpada z nich tynk. Dość ponury małomiasteczkowy widok, ale mnie jakoś to nie przeszkadza. 

Pomiędzy tymi starymi domami rośnie bardzo dużo starych wielkich drzew. Są to buki, dęby i klony. Czasami trafiają się jesiony. Właściwie to można śmiało powiedzieć, że te domy są powciskane pomiędzy zielone, ogromne korony tych drzew. Pomiędzy tymi budynkami i drzewami kręcą się mieszkańcy. Każdy zajęty jakąś, czasami błahą, czynnością. Nie zwracają uwagi na siebie nawzajem. Tak jest wygodniej. Gdzieś z oddali słychać krzyki dzieci i plusk wody. Dzisiaj jest ciepło i parno więc każdy szuka ochłody w pobliskiej rzece.