Sobota
14:10
Zachmurzenie częściowe, burza z piorunami, ciepło, parno.
Duszno, parno i gorąco jak w saunie. Siedzę w pokoju, w miejscu najchłodniejszym w całym domu, a i tak pod kroplami płynie mi po czole.
Ta pogoda zwariowała. Bardzo ciężko oddychać. W tej chwili jedynym skutecznym lekarstwem jest woda. Pasowałoby moczyć dupę cały dzień i wychodzić tylko na jedzenie, ale tak się nie da.
Wczoraj byliśmy nad Liwcem od 14:45 do 19:30. Prawie cały czas siedzieliśmy w wodzie.
Z początku byliśmy nad małą zatoczką, niezbyt głęboką. Woda sięgała mi po pas. Uczyłem pływać Justynę. Tylko Justynę, bo Monika już trochę umie. Później graliśmy w piłkę.
W końcu zrobiło się nam zimno i mieliśmy już zamiar wracać, kiedy dołączył do nas Sławek. Zaproponował nam fajne miejsce: dosyć głębokie, ale o to chodziło. Gdzieniegdzie woda sięgała mi jakieś 30 cm ponad czubek głowy.
Dużo? Spokojnie, nie aż tak głęboko. Dla mnie to żaden problem. No ale okazało się, że tylko ja sobie radzę z taką wodą. Pozostali, którzy mają problem z pływaniem, trochę się bali. Jednak nie na tyle, żeby całkowicie zrezygnować. Nie aż tak. Jesteśmy przecież odkrywcami, prawda? Lubimy wyzwania i to nas nakręca.
Zbudowaliśmy sobie prowizoryczną skocznię z kamieni i kawałków starego betonu. Wyglądała jak ruina, ale świetnie się spisała. Po co lepsza?
Udało się nam nawet zrobić kawałek plaży. Oderwaliśmy spory zrąb skarby i rozprowadziliśmy piach, tworząc coś w rodzaju cypla. W ten sposób można było wziąć spory rozbieg i wybić się z kamienia.
Skakało się daleko i ładnie, w sam środek tej głębokiej wody. Tak mi się to spodobało, że skakałem do oporu. Nie sposób policzyć ile razy.
Cechą szczególną tej skoczni było to, że po wykonaniu skoku, nie można było wrócić w pierwotne miejsce. Prąd wody był na tyle duży, że znosił nas dobrych kilka metrów dalej.
Liwiec to płytka rzeka, ale stosunkowo wartka. Zasadniczo trzeba to brać pod uwagę przy każdym wybieraniu miejsca nie tylko do skoków, ale w ogóle do pływania. Szczególnie po obfitych opadach, kiedy poziom wody nieco się ponosi. Panuje opinia, że to bardzo spokojna rzeka, tyle tylko, że to mit. Sporo osób się już tutaj utopiło. Ryzyko istnieje zawsze i trzeba o tym pamiętać.
Przy którymś skoku rozkminiłem, jak daleko prąd mnie znosi i przezornie usypałem sobie niewielką łachę na brzegu. Wychodzić było łatwiej. Podyktowane było też to tym, że cała prawa strona okolona jest wysoką na 2,5 m skarpą. Przy samym brzegu woda jest bardzo głęboka i wartka. Biorąc pod uwagę to, że jest tam pełno korzeni, wyjście jest niesłychanie trudne o ile nie całkowicie niemożliwe. Ktoś, kto słabo pływa, może mieć poważne problemy.
Pod koniec gdy już mieliśmy wracać do domu, siostry stwierdziły, że one także chcą się wykąpać. Do tej pory siedziały na tym piaszczystym kawałku plaży i bały się wejść do tę głębię.
Kilkaset metrów w górę rzeki już nie było tak głęboko. Można było bez obawy je tam puścić. Pływaliśmy więc tak z prądem. Sławek asekurował Monikę, natomiast ja podtrzymywałem Justynę.
Generalnie Monika pływała sama. Sławek tylko od czasu do czasu musiał jej pomagać. Chodziło o to, aby przy stawaniu na nogi nie porwał ją prąd i mogła spokojnie sobie odpocząć.
Justyna tylko chlapała rękoma o wodę. Musiałem dość mocno trzymać ją za biodra, bo od razu poszłaby na dno. Utopić by się nie utopiła, bo tu jest za płytko, ale napiłaby się wody i później pewnie więcej nie chciałaby próbować.
W pewnym momencie doszedł mnie głośny krzyk Moniki. Spojrzałem do przodu, ale nie było jej widać. Sławek nie zastawiał się, tylko już płynął w kierunku gdzie była przed chwilą. Po kilku sekundach wydłużyła się i chlapiąc rękoma o wodę, krzyczała coś niezrozumiale. Przestraszyłem się na poważnie, ale byłem przekonany, że brat ją wyciągnie.
Po chwili Sławek zniknął pod wodą, natomiast Monika trzymała się jakoś na powierzchni, mimo że nie ruszała rękoma ani nogami. Jak się później okazało, Sławek niósł ją pod wodą na wyciągniętych rękach. Dlatego ją było widać, a jego nie.
Po chwili jednak i on musiał zaczerpnąć powietrza. Wtedy Monika szła pod wodę, a on się wynurzał. I tak kilka razy.
Wreszcie dotarli do brzegu. Skończyło się tylko na strachu, ale mogło być o wiele gorzej. Mimo wszystko trzeba uważać. To nie jest strzeżona plaża.