Wieczorem
Dzisiejszej nocy śniło mi się, że ktoś mnie gonił. Nie pamiętam tylko kto. To było jakieś piętnaście osób. Wszyscy za mną biegli. Ja starłem się uciec. Nie był to zbyt szybki bieg. Pamiętam. Byłem bardzo zmęczony. Ci, co mnie gonili, też. Bieg jednak trwał. Uciekałem przez jakieś ruiny, opuszczone domy. Tamci mieli do mnie spory kawałek. Pamiętam. Komuś pomogłem. Ta osoba była ranna. Miała złamaną nogę. Uciekała tak jak ja. Chciałem za wszelką cenę pomóc. Zaniosłem tę osobę do jakiegoś opuszczonego domu. Ukryłem. Starałem się zmylić goniących.
Nagle spostrzegłem, że ruiny i domy już się skończyły. Za sobą miałem pościg, a przed sobą gołe pole. W oddali spostrzegłem krzaki, lasek czy coś w tym rodzaju. Zawahałem się. To było kilka kilometrów. Nie wiedziałem, czy dam radę. Pobiegłem jednak. Było nierówno, grząsko. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Czułem coraz większe zmęczenie.
Obejrzałem się. Wybiegli z ruin. Zacisnąłem zęby i powiedziałem, że muszę zdążyć. Muszę, za wszelką cenę.
Nie miałem pojęcia, dlaczego oni mnie gonią. Zdążyłem. Dopadłem do krzaków... i się obudziłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz