niedziela, 3 maja 2020

15 września 1984


11:30

Był taki moment w moim życiu, kiedy byłem bliski załamania psychicznego. Stosunki koleżeńskie prysły niczym zerwana nić. Przed tym wydarzeniem miałem zasadę: bezkompromisowo dążyć do poprawienia swojej pozycji w grupie. Przyznam się szczerze, że wychodziło mi to średnio. Byłem sztywny, uparty i cholernie zawzięty. Na każde nieżyczliwe słowo odpowiadałem tak samo nieżyczliwie. Byłem przekonany, że zło można zwalczyć jedynie złem, a nienawiść nienawiścią. Uważałem, że to mój przeciwnik pierwszy musi ustąpić, gdyż to ja zawsze mam rację. Niestety, moi przeciwnicy najczęściej myśleli tak samo. W rezultacie doprowadziło to do różnego rodzaju napięć i nieporozumień. Wzmagało to nieufność kolegów z klasy i powodowało różnego rodzaju konflikty. Napięcie to rosło, aż wreszcie musiało coś się stać. Wyglądało to nieciekawie, ale o tym następnym razem.
Któregoś dnia zaczęli się ze mnie śmiać, wyszydzać, szturchać i tym podobne... Broniłem się, dokąd mogłem i na tyle, na ile było to możliwe. Na pogróżki odpowiadałem agresją. Byłem ironiczny, złośliwy i niedostępny. Było ich więcej, byli silniejsi bardziej pewni siebie. Starałem się pokazać, że się ich nie boję. Miałem nadzieję, że to odniesie oczekiwany skutek, to znaczy, że się ode mnie odczepią. Niestety, tak się nie stało. W którymś momencie wszystko przekroczyło granice przyzwoitości i wymknęło się spod kontroli. 
Nie wytrzymałem. Uniesiony wyimaginowanym poczuciem honoru, oraz pragnieniem odgryzienia się, poszedłem do wychowawcy klasy i poskarżyłem się na nich. W dialekcie klasowym mówiło się: podkablowałem. Co było dalej  można się domyśleć. Stanęli na dywaniku i mieli reprymendę. Nie wygrałem jednak. Teraz dopiero się zaczęło.
Każdy dzień wyglądał tak samo: popychanie, szturchanie, ośmieszanie, robienie głupich żartów. Wszystko, aby mnie wyprowadzić z równowagi, zastraszyć i zepchnąć w kąt. Starałem się sprawiać wrażenie, że mnie to absolutnie nie rusza, jednak ja byłem sam, a ich pięciu, ja wyglądałem na kujona i przeciętniaka, a oni byli na topie. Byli silni, zgrani i trzęśli całą klasą. Nie było nikogo, kto umiałby się im postawić. Byłem jak Goliat - myślałem, że mi się uda. To był poważny błąd. Zrozumiałem to dopiero po czasie, w momencie, kiedy nie umiałem sobie dać z nimi rady. 
Cała ta „impreza” trwała pięć dni. Co najgorsze, przeniosła się do internatu. W szkole mi dokuczali, tutaj też. Buntowali przeciwko mnie pozostałych, tych, z którymi miałem jeszcze w miarę dobry kontakt. Skorupa, w której się zamknąłem, powoli pękała. Czułem, że dalej nie dam rady.
Na którejś lekcji, gdy profesor gdzieś wyszedł, zaistniała niby to żartobliwa sprzeczka pomiędzy dwoma z nich. Nie mogąc dojść do porozumienia, zapytali o zdanie właśnie mnie. Zapytali, który z nich ma w tej kwestii rację. To było sprytne i podchwytliwe zagranie. Miało ono na celu, niby wyciągnięcie do mnie ręki, a tak naprawdę, po raz kolejny ośmieszenie i poniżenie. Ironia i pogarda była dość dobrze wyczuwalna. Jako młody, niedoświadczony chłopak, nie umiałem tego rozegrać. Wiedziałem, że zostałem wzięty w krzyżowy ogień, ale nie miałem pojęcia jak z tego wybrnąć. 
Kiedy jednemu przyznam rację, to drugi mnie zgnoi. Niezależnie od tego, co bym nie zrobił, byłem w czarnej dupie. Powiedziałem więc:
-Co mnie obchodzą wasze sprzeczki. Radźcie sobie sami. 
No i zaczęło się. Było dokładnie tak, jak się spodziewałem. Obaj się na mnie rzucili i to tak agresywnie, że nie wytrzymałem. Ze łzami w oczach wybiegłem z klasy i wpadłem prosto na wychowawcę. Kiedy się dowiedział, o co chodzi, dał im popalić. Nie doceniałem ich jednak. Byli bardziej inteligentni i bezwzględni, niż mi się na początku zdawało. Dopiero po tym zdarzeniu zrozumiałem, że zrobią wszystko, aby osiągnąć swój cel, niezależnie od tego jaki by nie był. Prawdopodobnie bojąc się kary, zaczęli się tłumaczyć w taki sposób, aby jak najbardziej zmniejszyć moje zasługi, a podnieść swoje własne:
-Psorze, on wcale się w klasie nie udziela, kiedy trzeba coś zrobić, stoi z boku i tylko patrzy… w ogóle to on jest jakiś dziwny… 
Słuchając tego, trudno było mi powstrzymać emocje. Jak mogli tak o mnie mówić? Gdyby tylko mi pozwolili… To brzmiało tak, jakby oni sami jakoś nadzwyczajnie udzielali na forum klasowym. Każdy dobrze wiedział, że to kupa leni, łobuzów i pijaków. W sumie ta sytuacja wyszła na moją korzyść. Profesor kazał im przeprosić. Zrobili to, ale widać było, że słowo “przepraszam” było dla nich jak chińszczyzna. 
Jakiś czas po tym zdarzeniu profesor odwiedził mnie w internacie. Spytał jak to było naprawdę. Opowiedziałem wszystko ze szczegółami. Pokiwał tylko głową i, na koniec, dał mi radę:
-Spróbuj zacząć wszystko od nowa. Staraj się żyć z nimi w zgodzie i jakoś porozumieć. Masz jeszcze kilka lat nauki i musisz je jakoś przeżyć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz