20:10
Pewna przygoda.
Pogoda tego dnia była ładna. Choć wiatr był silny i porywisty, od samego rana ani jedna chmura nie przesłoniła słońca. Wyszedłem jak co dzień na leśną przechadzkę. Szedłem jak zwykle tą samą ścieżką. Robiłem to celowo, by nie deptać pięknej trawy.
Tego dnia zauważyłem, że oprócz mojej ścieżki znajduje się inna. Zastanawiałem się, kto tędy może chodzić. „Może to zbieracze grzybów albo jagód”, - pomyślałem. Na pewno nie był to nikt z mojej wsi. Podobno tutaj straszyło. Od kilku lat nikt oprócz mnie nie miał odwagi tędy chodzić.
Gdy przemieściłem się dalej, zauważyłem, że jest jeszcze kilka innych ścieżek. W dziwny sposób krążyły wokół mojego śladu. Nie odbiegały dalej niż na pięć kroków, wracały, by z powrotem przeciąć moją. Po dłuższym zastanowieniu nasunęła mi się myśl: „może ktoś mnie śledzi?” Gdy utwierdziłem się w tym przekonaniu, dalsze chwile dały mi do zrozumienia, że dziś nic się już się nie wydarzy. Wytężyłem zmysły, lecz do moich uszu dotarł tylko szum wiatru oraz cichy, miły świergot sikorek. Wróciłem więc do domu.
Wieczorem długo nie mogłem zasnąć. „Kto mógłby mnie śledzić? Dla ludzi jestem życzliwy, wrogów nie mam... komu by się chciało tak łazić za mną całymi godzinami?” – zastanawiałem się.
Następnego dnia powziąłem pewien plan. Wyszedłem o tej samej porze i ruszyłem tą samą ścieżką. Tego dnia poruszałem się jeszcze ciszej. Wytężyłem wszystkie zmysły, a jednocześnie nie dałem po sobie poznać, że cały czas uważnie obserwuję otoczenie.
W pewnym momencie do mich uszu dobiegł cichy szelest. Po krótkiej chwili usłyszałem za sobą chrzęst. Udawałem, że tego nie słyszę. Kiedy bardzo blisko pękła gałązka, raptownie odwróciłem się i skoczyłem w kępę krzaków. Pół sekundy wystarczyło i trzymałem prześladowcę za fraki. Niestety, w tym samym momencie dostałem mocny cios w brzuch. Potrzebowałem minuty, aby dojść do siebie. Nie uciekł zbyt daleko. Jeszcze słyszałem jego kroki. Postanowiłem złapać drania za wszelką cenę. Biegłem jak szalony przez leśne ostępy. Już widziałem sylwetkę, gdy jakaś gałązka strzeliła mi po ślepiach. Kiedy wrócił mi wzrok, już go nie było.
Nie miałem pojęcia, kto to był, ale wracałem do domu z pewną ulgą. Mimo wszystko wystraszyłem go. Następnego dnia zapomniałem o wszystkim. Spokojny, że nic niezakłuci mi relaksu słuchałem stukania dzięcioła i innych odgłosów letniego lasu. Był potworny upał, chociaż tutaj panował znośny chłód. Z ogromną przyjemnością wdychałem zapach sosnowych, igieł niesiony lekkim zefirkiem. Nagle stanąłem jak wryty. Poczułem damskie perfumy.
“Halo, halo! W środku lasu?” - pomyślałem.
Po chwili wyczułem czyjąś obecność tuż obok siebie, a po kilku sekundach usłyszałem szybki oddech.
-Wyłaź! – Powiedziałem stanowczo.
Poskutkowało. Zza grubego dębu wyszła szczupła osoba.
„Co za przebieraniec?” – wyrwało mi się.
Wojskowa panterka z ogromnym kapturem zdawała się wisieć jak na wieszaku. Jednym ruchem zdarłem nakrycie głowy. Drugi raz mnie zatkało.
-Dziewczyna?! Ki diabeł?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz