czwartek, 10 lipca 2025

14 lipca 1990

Sobota

Łochów, godz. 10:30

Sobota.
Pogoda słoneczna.
Wiatr gna po niebie białe, skłębione obłoki.

Siedzę na trawie przed domem.
W środku tylko mama — śpi.
Reszta gdzieś się ulotniła.

Jest przyjemnie.
Czuję zapach siana.
Za ogrodzeniem słychać sąsiadów,
gdzieś daleko, za plecami, przejeżdżają samochody.
Słowem — taka spokojna, letnia atmosfera.

Przychodzi mi na myśl dzieciństwo.
Kamiona. Tamten dom. Ojciec.

Zawsze, gdy wczesną wiosną robiło się cieplej,
korzystaliśmy z pierwszych promieni słońca.
Siadało się wtedy na sianie przed stodołą.
Od wiatru stawiało się zasłony z kocy, rozpięte na kołkach.
Tak. To były radosne czasy.

Do pisania potrzebny jest nastrój.
Bez niego — nic nie wychodzi.

środa, 9 lipca 2025

12 lipca 1990

Czwartek

Wieliszew, godz. 19:50

Muszę przyjąć nowy sposób zapisywania rzeczywistości.
Tamten — już nie działa. Jest przestarzały. Nieaktualny.
Bo ja się zmieniłem.
Coś we mnie się zmieniło.

Nie potrafię już pisać tak, jak dawniej.
Ale wierzę, że to nie musi być koniec tego zeszytu.
Lubię to.
Robię to dobrze.
Po prostu... muszę znaleźć nową formę.

Mój sposób myślenia zmienił się diametralnie.
Zdałem sobie sprawę, że jestem kimś zupełnie innym, niż mi się wydawało.
Jakbym wyszedł z tamtej osoby
i spojrzał na siebie z zewnątrz.
Zobaczył śmiesznostki, wady, niepotrzebne emocje.
Ta postać — sprzed kilku miesięcy — wydaje mi się obca.
Nawet dziwna.

Nie czuję już z nią więzi.

To było jak olśnienie.

Ale wiem też, że to nie koniec zmian.
Wciąż we mnie coś się przesuwa, coś dojrzewa.
Tak jak w naszej polskiej gospodarce — zmiany są szybkie, gwałtowne.
Z każdym dniem czuję, że coś starego we mnie gaśnie,
a zapala się coś nowego.

Te przemiany nadal trwają.
I nie potrafię powiedzieć, kim będę jutro.



wtorek, 8 lipca 2025

10 lipca 1990

Wtorek 

Wieliszew, godz. 10:20

Dziś wypłata.
To ten dzień.
Ale czy coś się zmieniło?
Nie.

Walka z własnymi słabościami — dzień po dniu.
Myśli o samobójstwie.
Nie, no…
Muszę zrobić przerwę w pisaniu.

Tydzień?
Dłużej?
Na zawsze?

Nie wiem.
Nie rozumiem.
Nie potrafię jeszcze pisać.
Nie teraz.

Dni wykańczającej pracy zabierają siły.
Zmęczenie.

Że co?
Że to już koniec?

Dlaczego miałby być to koniec?
Jeśli to nie jest koniec moich myśli,
to nie może być mowy o końcu pisania.
Bo pisanie to moje myśli.

Że co?
Że brygadziści mnie denerwują?
Że roboty tyle, że można kopyta wyciągnąć?

Tak, to wszystko prawda.
Ale przecież jeszcze piszę.
Jeszcze czuję.

poniedziałek, 7 lipca 2025

8 lipca 1990

Niedziela

Stary Łochów, godz. 18:50

Moje siostry są dziś jakieś niespokojne.
Monika i Justyna sprawiają problemy. Nie potrafię się z nimi dogadać.
W domu — jak zawsze — Sławek, Sylwek, Monika, Justyna. No i mama.

Dom to ten stary, rozpadający się budynek.
Otoczony krzewami — jaśminem, bzem, bujną trawą.
To wypielęgnowany ogródek pełen warzyw.
To także ta nieuchwytna, specyficzna atmosfera.

Ostatnie wydarzenia... coś się zebrało, coś zaległo.
Nie potrafię dziś nic napisać.

Chyba zacznę pisać wiersze.

niedziela, 6 lipca 2025

8 lipca 1990

Czwartek

Stary Łochów, godz. 01:50

Cicha, spokojna noc. Wszyscy już śpią. Kino nocne się skończyło. Film był z tych, które lubię — zostawiających w duszy ślad, budzących jakiś nastrój, który zmusza do myślenia.

I rzeczywiście… coś we mnie się obudziło.

Wydaje mi się, że zaczynam rozumieć, kim jestem. Albo raczej — co powinno stanowić sens tego wszystkiego. Świata. Ludzi. Mnie samego.
Trzeba nauczyć się to rozróżniać. Trzeba to zrozumieć.

Próbuję pojąć, co tak naprawdę jest ważne w życiu człowieka. Co powinno być jego życiowym kredo. Jakie prawa tym wszystkim rządzą.
To nie jest łatwe.
A mimo to… ostatnio dotarło do mnie kilka rzeczy.

Najważniejsze w życiu człowieka jest chyba to, co on sam w sobie nosi.
To, co sobą reprezentuje. To, co potrafi dać innym.

Próbuję zarejestrować to, co czuję. Ale to nie jest proste.
Ciągle coś mi przeszkadza. Muszę się skupić.

Trzeba to wszystko naprawdę przemyśleć do końca.
Choć nie wszystko jeszcze w pełni sobie uświadamiam.

Kim jestem?
Ja sam — co jest we mnie takiego, że sam siebie nie potrafię zrozumieć?
Dlaczego tak widzę świat, a nie inaczej?

Pragnę patosu. Pragnę wzniosłości.
Potrzebuję idei. Myśli przewodniej. Sensu życia.
Powołania. Misji.

Dlaczego to wszystko mnie aż tak dotyka? Dlaczego mnie to dręczy?
Dlaczego innych nie?

Nie potrafię tego z siebie wydobyć.
To nie jest łatwe.

Noc.
Jakoś tak jest…

Dziwne uczucie. Wrażenie, że jestem kimś wyjątkowym.
Kimś, kto może wiele…
A jednocześnie — kimś, kto nie może pokazać, kim naprawdę jest.

Skąd to uczucie? Skąd ten bezsens wszystkiego, co mnie otacza?

Chciałbym napisać. Chciałbym coś uchwycić. Ale...

Minął kolejny tydzień.
Kolejny tydzień z kalendarza mojego życia.
Siedem dni. Pięć dni pracy. Ciężkiej pracy.

Wszyscy mnie ostatnio denerwują.
Zamknąłem się w sobie.
Przyjąłem pozycję obronną.
Stałem się cholernym żółwiem.

Cholera. Te muchy.
Już nie mogę. Przeszkadzają mi.

Miałem tyle do napisania.
Wszystko uciekło.
Znowu znika.

Znowu dom. Znowu hotel.
Znowu dom.
Tydzień za tygodniem. Miesiąc za miesiącem.

Po co to wszystko?

Ludzie.
Obsesja.
Tupanie po domu. Ktoś się obudził. Chodzi.
Denerwuje mnie.

Mam tego dość.
Dość… czego?

Muchy.
Noc.
Hałas.

Zaraz tu przyjdą po mnie.
Czy nie można tak po prostu zniknąć?
Rozpłynąć się?

Cały ten świat…
To cholerne, bezsensowne życie.

Wszystko mnie denerwuje.
Dlaczego?
Nawet to, co piszę, stało się jałowe.

Zeszyt. Muchy. Głowa. Myśli. Pióro. Ręka.
Robak. Koty. Budzik. Komórka.
Noc. Cisza. Sen. Koty. Ręka. Nerwy. Przeszłość.
Spokój. Po co to. Nie. Znowu.

Wstają.
Po co?
Forma. Obrona. Zapis.
Muchy.

Ktoś łazi. Nerwy.
Koty.
Muchy.
Ręce. Oczy. Czerwień.
Ktoś stuka. Cisza.
Cisza. Koty. Koty.
Cisza.
Cisza.
Ktoś stuka.

Muchy.
Muchy łażą.
Muchy łażą po ręku.
Muchy łażą po nogach.
Nogi bez skarpetek.

Film. Dobry. Muzyka. Gra.
Cisza.
Muchy brzęczą.
Łażą po głowie.

Nerwy.
Spokój. Spokój.
Ja. Ja. Co.
Szukam. Szukam tematu.

Kartki w zeszycie.
Czysta forma zapisu.
Nie. To nie to.

Noc.
Wspomnienia z dzieciństwa.

Kamiona.
Spokojna wieś.
Obrazy.
Słońce.
Stara stodoła.
Zboże i krzaki.
Mnóstwo krzaków.
Przeszłość.
To dobre.
Zbyt daleko.

A hotel…
Nie lubię.

Pisz.
Po co.
Dlaczego to wszystko.
Po co to ma służyć.
Komu.
Tobie?

Pisz.

Pies szczeka.
Ktoś łazi.
Samochód.
Nerwy.
Noc.

To… cisza.
Dlaczego tu nie jest cicho?
Cholera.

***

Następuje powolna degeneracja tego, co piszę.
Nie chcę się do tego przyznać, ale...
To już chyba koniec.

Powolny koniec mojej twórczości.
Nie potrafię pisać tak jak dawniej.
Czuję, że… umieram jako pisarz.
Umieram jako człowiek myślący, wrażliwy, refleksyjny.

Staję się maszyną.

Praca – dom – obowiązki.
Tyle z tego zostało.

sobota, 5 lipca 2025

5 lipca 1990

Czwartek 

Wieliszew, godz. 22:10

Piękny jest dwór, gdy zapada ciepły, letni wieczór. Mgły snują się nad polami, psy szczekają gdzieś w oddali, a z pobliskich mokradeł dobiega rechot żab.

Biegałem dziś z Agnieszką do stacji — przez las. Poza tym byłem w Legionowie. Wreszcie kupiłem narożniki do terrarium dla chomików.

Jestem zmęczony. Wybaczcie, nie będę się dzisiaj rozpisywał.
Ten dzień i tak dał mi w kość. Najpierw zbiór pomidorów i nieznośny upał w szklarniach. Potem wyjazd do Legionowa, a wieczorem jeszcze jogging.

Zastanawiam się, skąd we mnie tyle energii.

Lubię, gdy ludzie opowiadają mi swoje sny. Nie wiem, co takiego w nich jest, ale lubię ich słuchać. Mam wrażenie, że zaczynam rozumieć więcej — właśnie poprzez sny.

Sny są... niezwykłe. Niosą coś niewiarygodnego, tajemniczego, niepojętego.
Przyciągają swoją bezpośredniością, nieoczywistością, skojarzeniami i tym, że w nich nic nie dziwi.

Sny odkrywają przed człowiekiem świat, którego na jawie nie potrafi poznać.

piątek, 4 lipca 2025

4 lipca 1990

Środa

Wieliszew, godz. 22:40

Denerwują mnie odgłosy z sąsiedniego pokoju. Nastawili telewizor chyba na cały regulator.

Zmieniam się. Nie jestem już tym niewinnym, romantycznym chłopcem, jakim byłem jeszcze rok temu. Teraz, kiedy czytam swoje zapiski z tamtych dni, chce mi się śmiać.
A przecież to byłem ja. Nikt inny.

Hotel stał mi się bliższy. Wniknąłem w niego. Poznałem ludzi, tutejsze życie.
Tu jest spokojnie — z dala od zgiełku wielkiego świata. Ale nie nudno. Nie dla kogoś, kto potrafi zorganizować sobie czas.

Nie wiem, czy można to nazwać zajęciem: poznawanie ludzi, ich charakterów, życia, problemów.
Ale właśnie to mnie wciąga.

Każdy człowiek mówi dwoma językami: słów i gestów.
I właśnie ten drugi język — język ciała, spojrzeń, ruchów — jest ważniejszy. Bo to on mówi prawdę. O stanie ducha. O tym, co w kimś siedzi.

Wydaje mi się, że jestem na ten język bardziej uwrażliwiony niż inni.
Lepiej go czuję. Więcej rozumiem. A może tylko mi się tak wydaje? Może tylko dla mnie to ma znaczenie?

Mógłbym pisać długo o ludziach, którzy tu mieszkają.
To temat-rzeka.

Czasem myślę, by stworzyć coś osobnego: monografię, zbiór portretów. Opisać ich życie, charakter, osobowość.
Hotel KPGO w Wieliszewie — jako mikroświat.

Ale to wymagałoby ogromu pracy. Mnóstwa informacji. I — jak zwykle — czasu.
Znów ten czas.

Noszę w sobie wiele pomysłów. Bawię się nimi, układam z nich opowiadania, historie, obrazy.
Niektóre z nich być może nigdy nie zostaną zapisane.

czwartek, 3 lipca 2025

4 lipca 1990

Środa

Wieliszew, godz. 22:10

Za oknem wilgotny, deszczowy wieczór. Blask latarni odbija się w kałużach, w mokrym asfalcie. Wszystko wygląda jak z jakiegoś sennego filmu.

Wszyscy dzisiaj jacyś ospali, chodzą jak lunatycy. Mnie też zmogło — po obiedzie musiałem się zdrzemnąć. Teraz w telewizji leci dogrywka meczu RFN–Anglia. Mało ciekawe.

W ogóle nie przepadam za meczami. Oglądam tylko dlatego, że wszyscy o tym mówią — mistrzostwa świata, więc „trzeba być na bieżąco”. Ale szczerze? To strata czasu. Nie wyłączyłem jeszcze telewizora… Ale właśnie to robię.

Muszę iść spać — jutro znów trzeba wstać o czwartej.

Tak naprawdę nie powinienem w ogóle oglądać tych meczów. Żadna z tego korzyść. Trzeba się uczyć.
Teraz jestem prawie pewien, że te egzaminy obleję. Ale wycofać się już nie mogę. Jakby to wyglądało?

Prawda jest taka, że trzeba było zacząć się uczyć już w zeszłym roku.
Trudno. Jeżeli w tym roku się nie uda — spróbuję w następnym.

środa, 2 lipca 2025

3 lipca 1990

Poniedziałek

Wieliszew, godz. 13:30

Wiem. Wiem, że powinienem się uczyć. Że każdą wolną chwilę powinienem poświęcać na naukę.
I co z tego? Co z tego?

To wszystko nie ma sensu. I tak nie mam szans na tych studiach. Po co się tym wszystkim chwaliłem?
Znowu te głupie uśmieszki i komentarze. Człowiekowi odechciewa się wszystkiego.

Zresztą — codziennie coś wypada. Zawsze jest jakaś robota. Zawsze coś do zrobienia.
Będę tego żałował. Czuję to.
Zaczynam wszystko traktować mniej poważnie niż na początku. Praca — przede wszystkim. Reszta… olewam. Niczym się nie przejmuję.
To już nie to samo co na początku. O nie.

Głupi nie jestem.

Godz. 22:50

W telewizji leci mecz piłki nożnej. 

wtorek, 1 lipca 2025

2 lipca 1990

Poniedziałek

Wieliszew, Hotel Robotniczy

godz. 23:00

Zrobiliśmy dziś przemeblowanie w pokoju. Urządziliśmy prowizoryczną kuchnię — oddzieloną od reszty pomieszczenia zasłonami. To tylko prowizorka, ale w tych warunkach trudno o coś lepszego. Zresztą wszyscy tak mają. I szczerze mówiąc — wygląda to lepiej niż wcześniej.

Oba tapczany stoją teraz pod oknem. Kuchnia jest po przeciwnej stronie — po lewej od drzwi.

Pogoda była znośna, w sensie: bez upału. Gorąco, ale powiewał lekki, chłodnawy wiatr. Całkiem przyjemnie. Tym bardziej, że dziś nie pracowałem na swoim bloku — tam byłoby naprawdę przechlapane.

Pomidory właściwie się już kończą i trzeba je zbierać z wózka. To strasznie denerwujące i męczące. Wózki co chwila spadają z tych krzywych jak cholera registrów. Do tego dochodzi temperatura… Na szczęście dziś mnie to ominęło.

Rano poszedłem na W1, do registrów. Po śniadaniu trafiłem na mnożarkę — do wyciągania łętów po likwidacji pomidorów. Później razem z Etkiem i Gienkiem ważyliśmy pomidory na łączniku.

Brygadzistka Elka chciała, żebym został do 15:00. Szukała jakiegoś jelenia. Powiedziałem jej, że muszę jechać do Legionowa. Miała jakieś „wątki”, ale w końcu kupiła to.

***

Jadzia. Kim ona właściwie jest? Dlaczego widzę ją w taki sposób, a nie inny?

Dziś dała mi kwiatek doniczkowy — bardzo ładny. Wieśkowi nie chciała dać. Powiedziała, że „nie zasłużył”.
Więc… czym ja sobie zasłużyłem?

Jadzia — mam wrażenie — szuka czegoś więcej. Szuka erotyzmu. Widać to w jej spojrzeniu, w sposobie, w jaki się porusza, jak mówi. Jest w niej napięcie.

Ale dobra... Idę spać. Może wyjaśnię to sobie innym razem.



poniedziałek, 30 czerwca 2025

1.07.1990

Niedziela

W pociągu, godz. 20:30

Boże, co za podróż. Jadę już od 17:30 i wciąż nie mogę dotrzeć do tego Wieliszewa. Coś się stało na linii. Chyba padło napięcie — teraz jedziemy okrężną drogą przez Warszawę. Ale pędzimy… Nie wiedziałem, że te pociągi potrafią osiągać taką prędkość. Będą mi się śniły po nocach.

Z Legionowa pewnie i tak nie będzie autobusu. Dotrzemy może około 23:00.

Niebo zachmurzone. Nie pada, ale wygląda, jakby zapadał zmrok. Boże, co za podróż. Koszmar. Wciąż tylko stukot wagonów, wciąż ten pęd. Mam już dość.

Czuję się okropnie. Nie fizycznie — psychicznie. Myślę o samobójstwie. Tak, naprawdę o tym myślę. Mam dość. Dość tego nieudanego życia. Dość tej prymitywnej egzystencji. Mam dość wszystkiego. Mam dość pracy.

Zaczęło padać.

piątek, 17 listopada 2023

1 lipca 1990

Niedziela


Łochów 02:05,  


Noc. Już dawno po kinie nocnym. Jak zwykle w taki dzień o tej porze siedzę i piszę. Nie chce mi się spać. Spać w tak piękną noc to grzech. Rzeczywiście ta noc jest piękna jak dobra wróżka. Jest mglisto i parno, ale bardzo ciepło. 

No cóż, tak naprawdę kończą mi się tematy do pisania. Wypisuję jakieś bzdury, wypalam się. Gaśnie we mnie energia, która nadawała bieg mojemu życiu. Może nawet skończę tym pisaniem, sam nie wiem. Chyba jednak nie bo to oznaczałoby, że skończyłbym z czymś, co ma dla mnie jeszcze jakikolwiek sens. No ale czym jest dla mnie ten zeszyt? Co on mi daje? 

No cóż, ten zeszyt to specyficzny sposób rozmowy z samym sobą. Znajdziesz tu moje przemyślenia, moje nadzieje, sposób oraz próbę zrozumienia samego siebie. No i może ktoś po latach weźmie ten zeszyt do ręki, przeczyta i też zrozumie. Może to będzie ktoś podobny do mnie.

Czy tak będzie naprawdę? Sam nie wiem. Piszę, bo lubię pisać. Uwielbiam przelewać myśli na papier gdy wątek swobodnie się snuje. A gdy mam ciekawy temat, to jestem w swoim żywiole. Nie lubię pisać o rzeczach dla mnie przykrych, ale chyba każdy tak ma. Chociaż takie doświadczenia też są częścią mojego życia i nie mogę ich pomijać. Wiem, że nigdy nie będę prawdziwym pisarzem, ale piszę. To taka moja głupia nadzieja. Tak przy okazji nadal nie wiem, jaką mam rolę do spełnienia w moim życiu. No ale wychodzi na to, że nie jest to nic wielkiego. 

Człowiek to bardzo prymitywna istota. Czym jest życie zwykłego człowieka? Czy tylko życie tych wielkich ma jakikolwiek sens? Bo oni robią coś dla reszty ludzkości? W takim razie, po co rodzą się te rzesze szarych obywateli? 

Z tą świadomością zastanawiam się co dalej robić? Jak się urządzić, by nie zwariować? Czas płynie i to coraz szybciej, a ja stoję w miejscu. Gdzie będę za dwadzieścia lat? 

Co nadaje bieg ludzkim sprawom? Co jest motorem napędowym naszego życia? Do czego zmierzamy? Czy jest to seks? Pieniądze? Władza? Czyli grzmocić się ile popadnie, kraść na lewo i prawo, i piąć się po plecach innych, byleby do góry? Tak to ma wyglądać? Bo jak się nie będziesz rozpychał łokciami, to inni wlezą na szczyt po twojej głowie. 

Patrzę, ilu jest tych zwykłych przeciętnych ludzi, bez większego talentu, bez sprytu, ale uczciwych i mądrych. Jak to jest, że im nigdy nie będzie dane zaznać, choć odrobiny sławy i bogactwa. Po co rodzą się, żyją i umierają miliony przeciętnych Kowalskich. Po co rodzą się ci, którzy całe życie harują i martwią się, żeby starczyło od pierwszego do pierwszego? Czy to jest sprawiedliwe? Po co jest ten cały tłum szarych obywateli co rano zmierzających do fabryki, by urabiać sobie ręce po łokcie, by utrzymać rodzinę? Po co jestem ja, skoro nie stać mnie nawet na kupienie sobie porządnych ubrań, czy telewizora? 

Kurwa, jeśli w tej chwili popełniłbym samobójstwo, to, nikt by nawet tego nie zauważył! Byłbym dla nich problemem, bo skończyłem ze sobą, a oni muszą to teraz posprzątać. Płacz i ból byłby tylko w najbliższej rodzinie: matka i rodzeństwo. Skromne kondolencje ze strony kolegów i skwaszone miny kierownictwa w pracy, bo muszą znaleźć kogoś na moje miejsce. O i oczywiście byłaby spora sensacja, bo to jednak samobójstwo. Byłby dobry temat do plotek. To zawsze wzbudza ciekawość. Ile trwałaby ta sensacja u mnie w pracy? Miesiąc? Dwa miesiące? Po roku nikt by tego pewni już nie wspominał. Rodzina pamiętałaby zawsze, ale ból i tak y w końcu minął. W końcu stałbym się kimś, kto był, a nie kimś, kto jest. Reszta świata przeszłaby po mnie jak stado baranów, nie zauważając, że ktoś taki w ogóle żył. Jaki sens ma to wszystko? 

Tak to odczuwam. Teraz widzisz, że to jest dla mnie bardzo ważne.


czwartek, 16 listopada 2023

30 czerwca 1990

Sobota


Łochów 19:30


Po co ja to wszystko piszę? W ogóle nie mam nastroju do pisania. Zapisuję nie to, co chciałbym. Może to przez ten brak spokoju. Z domu dobiegają odgłosy meczu piłki nożnej i muzyka z magnetofonu. Znalazłem ustronne miejsce w komórce. Nie chcę ciągle powtarzać, że to nie ma sensu. To całe życie i świat nie ma sensu. Dla mnie jest to oczywiste. Jestem nikim i umrę nikim. Mimo to życie płynie niezależnie od tego co sobie o nim myślę. Mam wrażenie, że moje życie ma mnie najnormalniej w dupie. Niezależnie od tego co zrobię jutro i tak nastanie kolejny dzień — ze mną czy beze mnie, ot cała prawda. Ten strumień czasu niesie mnie w swoim nurcie i ode mnie zależy, czy będę przebierał łapkami, by gdziekolwiek dopłynąć. Ja wiem, że zbyt często uciekam od rzeczywistości z nadzieją, że wszystko samo się naprawi. Mam swój osobisty wszechświat. To kraina pełna szczęścia i spokoju a ja tak bardzo tego potrzebuję. 

Zadam ci pytanie, jeśli odpowiesz, to jesteś wyjątkowym człowiekiem. Powiedz mi, kim jesteś? Kim jestem ja? Kim są moi bliscy? Twoi bliscy? Po co żyjemy? Jaki sens ma twoje i moje życie? Dla eksperymentu spytaj swoich znajomych, zadaj im takie pytanie, powiedz: po co żyjesz? I posłuchaj odpowiedzi. Możesz usłyszeć różne rzeczy, ale nie to, co jest naprawdę istotne. Spytaj swoich bliskich czy mają to czego naprawdę pragną i czy są szczęśliwi? No i w ogóle jaki jest cel życia samego w sobie, bo według mnie nie ma żadnego. 

Ja pytałem swoich bliskich, zadałem im to pytanie i nie nie potrafili na nie odpowiedzieć. W ogóle byli zaskoczeni, że ktoś postawił je w taki sposób. Tak jakby było co najmniej niestosowne. 

Według mnie to wszystko jest gówno warte. No ale cóż… 


środa, 15 listopada 2023

30 czerwca 1990

Sobota


Łochów 19:00


Zmieniam się, poważnieję, staję się dorosłym człowiekiem, zbyt dorosłym. Wciąż mam wrażenie, że jestem inny, wszystko traktuję dużo poważniej niż moi rówieśnicy. Czuję się jak dorosły, odpowiedzialny człowiek, a nie jak jakiś małolat. Jak szybko to przyszło. Ciągle zastanawiam się, jakie mam  perspektywy, czy cokolwiek jestem w tych czasach w stanie przewidzieć? Praca, hotel, szklarnie — czy to rzeczywiście wszystko, co może mnie czekać? Jak to mówią? Hotel straconych nadziei? No pewnie coś w tym jest. Wykańczająca fizyczna praca i niemiłosiernie gorąco — mam już tego dosyć. Zresztą mam dosyć wszystkiego. 

Dużo myślę o własnej śmierci. Zawsze w takich momentach nachodzą mnie czarne myśli. Wiem, że to niezdrowe, ale zawsze pomaga mi utrzymać równowagę psychiczną. Moje wyobrażenia obejmują jakiś niefortunny wypadek, pociąg, wodę, samochód, cokolwiek. Chwila i koniec wszystkich moich kłopotów.


wtorek, 14 listopada 2023

30 czerwca 1990

Sobota


Łochów 18:20


Na dworze pochmurno i mokro. Była burza, przed chwilą skończyło padać. Wokół olbrzymie kałuże wody. Byłem w Warszawie i tam nie padało. Kiedy szedłem od pociągu, przemoczyłem buty. W ogóle kompletnie przemokłem. Przed burzą było upalnie i duszno. Temperatura sięgała trzydziestu stopni, a człowiek się rozpuszczał jak czekolada. Poza tym ten smród spalin i zgiełk samochodów doprowadzał mnie do szału. 

Cały dzień był bardzo upalny i bez deszczu. Kika razy zanosiło się na burzę, ale tylko kropiło. No i w końcu lunęło. W tej chwili jest już dużo chłodniej, ale jutro pewnie wszystko wróci do stanu wyjściowego. 

Jak już wspomniałem, w stolicy byłem po odbiór moich dokumentów, bo Sylwkowi nie chcieli dać. Dowiedziałem się, że na studia zaoczne dokumenty składa się dopiero w drugiej połowie sierpnia. Nie wiem, czy mam jakiekolwiek szanse. Trochę głupio pójść na egzamin z myślą, że i tak go nie zadam. Jak na razie nic nie umiem, nie znam żadnej odpowiedzi na pytania z ubiegłorocznego egzaminu. Trzeba przewertować trzy podręczniki, aby mieć jakikolwiek zasób wiadomości. To takie minimum. Inaczej w sumie nie ma się co tam fatygować. Tu w hotelu nie ma warunków do nauki. Ta wieża stereo Wieśka ciągle ryczy, że własnych myśli nie słychać. Poza tym ciągle ktoś jest w pokoju. Normalnie jak na stacji kolejowej. Na dodatek te upały mnie wykańczają. Bardziej ciągnie mnie nad zalew niż do nauki. No cóż, łatwo powiedzieć, żeby się uczyć. Trudnej się do tego zabrać w jakiś konkretny sposób. 


poniedziałek, 13 listopada 2023

27 czerwca 1990

Środa


Wieliszew 22:00


Zadaję sobie pytanie: jaką rolę odgrywa w moim życiu płeć przeciwna? Oczywiście dziewczyny, szczególnie te piękne są obiektem moich marzeń i pożądań, ale nigdy nie wprowadziłem tego w życie. Patrzę na moich kolegów i widzę, że oni nie mają w tym względzie żadnych skrupułów. Jeżeli mają okazję wykorzystać jakąś dziewczynę to, to zrobią i nawet się nie zastanawiają. Fakt, że niektóre dziewczyny same prowokują. Może to taka wspólna gra. Nie wiem. Ja jestem jakiś inny. Mam wrażenie, że jakiś opóźniony pod tym względem. Nie chodzi o to, że nie mam popędu seksualnego, bo mam i to bardzo duży, ale mam też szereg silnych barier, których przełamanie graniczy wręcz z cudem. Może to jest wina mojego idealistycznego, romantycznego nastawienia do życia. To by pewne rzeczy wyjaśniało. Pragnę wielkiej, pięknej miłości, której może nigdy nie doświadczę. Nie potrafię zdobyć się na to co inni robią już od dawna, czyli na zwykły seks bez jakichkolwiek zobowiązań. Może jestem jakiś chory? Może taka postawa w dzisiejszych czasach to kompletny przeżytek, ale taki jestem. 

Czy te moje myśli, to wszystko, co się zemną dzieje, to wszystko, co tam we mnie siedzi czy to jest normalne? No cóż, przypuszczam, że nie jest czymś bardzo wyjątkowym, ale też nie jest czymś, co spotyka się na co dzień. 

Drogi czytelniku, czytelniczko, nie wiem, co byś chciał, chciała jeszcze o mnie wiedzieć, ale musisz mieć tę świadomość, że nie na wszystko mam czas. 

Kurczę, dlaczego ja się nie uczę?! Cały wczorajszy wieczór oglądałem filmy na wideo. Dziś od nowa. Do książek jakoś ciężko mi zajrzeć. Czy mam jakiekolwiek szanse na tym egzaminie? Przeraża mnie myśl o tym co się ze mną dzieje w ostatnim czasie. Chodzi o to, że ja tu w tym hotelu chcę się nawet urządzać. Dziś powiedziałem nawet o tym Wieśkowi. Nie mam pojęcia, jak potoczy się moje życie. 


niedziela, 12 listopada 2023

27 czerwca 1990

Środa


Wieliszew 21:35


To już środa, a właściwie jej koniec, koniec upalnego i dusznego dnia. To był dziwny dzień, ale może tylko dla mnie. No ale czym ten dzień dla mnie był? Wszystko zapisuje się obrazami i fragmentami zdarzeń. Może są one bez znaczenia, ale to, co najmocniej wryło się w moją świadomość to oślepiająco jasne słońce na bezchmurnym, błękitnym niebie, zapach dojrzewającego zboża oraz młodych brzozowych listków. I ta cisza. Szum wody w szklarniach. 

Co za bzdury! Po co ja to w ogóle piszę? Kogo będzie to interesowało? Miesza mi się już wszystko, bo jestem bardzo zmęczony. Dziś wybrałem się nad zalew razem z Wieśkiem i jeszcze dwiema dziewczynami z hotelu. Ja dużo pływałem, bo nigdy nie przepuszczę takiej okazji. Uwielbiam wodę. Wiesiek natomiast jak zwykle dobierał się do tych dziewczyn. Jak nie chciały mu się oddać, to jedną wrzucił do wody w ubraniu. Ja niby miałem zrobić to samo z tą drugą, ale jakoś nie mogłem się przełamać. Nie chodzi o to, że się wstydziłem, czy balem, ja po prostu nie miałem sumienia. Ubrania były ładne i czyste a one nie miałyby jak potem wrócić do hotelu. Poza tym takie końskie zaloty są dla mnie bez sensu. 


sobota, 11 listopada 2023

24 czerwca 1990

Niedziela


Wieliszew 20:00


Mój Boże! Aż sobie westchnąłem. Czym jest to uczucie, które siedzi głęboko we mnie i nie daje mi spokoju? Miniony tydzień ciągnął się w nieskończoność. Nie wiem, dlaczego tak czułem. Sobota i niedziela to był taki przeskok do innej rzeczywistości. W tych dniach coś bezpowrotnie się skończyło, coś zostało z moimi plecami. Mam wrażenie, że zawaliła się jakaś jaskinia, jakiś tunel we mnie, że zamknęła się za mną jakaś brama. Teraz moja droga prowadzi już tylko do przodu. 

Znowu wraca do mnie to pytanie, pytanie, które nurtuje i nie opuszcza mnie już od długiego czasu, pytanie bez odpowiedzi. Czy i jaki to wszystko ma sens? Z tego jednego pytania wywodzi się cała masa innych. Niestety nie mam na nie satysfakcjonującej odpowiedzi. No bo jeżeli nie jestem kimś wielkim, jeżeli  nie mam żadnego poważnego zadania do spełnienia, jeżeli jestem szarym małym człowieczkiem, którego istnieniem nikt się nie przejmuje i przejmował się nie będzie, którego śmierć poruszy tylko najbliższą rodzinę, albo i nie, a może nawet nikt nawet tego faktu nie zauważy, a świat będzie kroczył dalej niezależnie od tego, czy ja sam będę istniał, czy też nie, jeżeli jestem tak mikroskopijnie mały, nic nie potrafię, nic nie znaczę, ot urodziłem się i żyję, to jaki w ogóle jest sens i cel tego życia? 


piątek, 10 listopada 2023

24 czerwca 1990

Niedziela


Stary Łochów 14:15


Wszyscy chodzą senni. Połowa z nas śpi. Połowa to znaczy Sławek, Sylwek i mama. Monika skończyła sprzątać i obecnie zmywa naczynia. Widzę, że jest zdenerwowana, ale ni okazuje tego. Chodzi jakaś spięta. Trudno przewidzieć jej reakcje. Jest jakaś nieprzystępna, zamknięta w sobie. Taka postawa odstrasza. Nie wiadomo jak się do niej odezwać. Z Justyną jest teraz zupełnie inaczej. Trzytygodniowa kuracja w moim wydaniu odniosła pożądany efekt. Jest rozluźniona i naturalna. Nie kryje swoich emocji. Jeżeli coś ją denerwuje, od razu to z siebie wyrzuca. Mówi, o co jej chodzi i nie kluczy. Przynajmniej wiadomo, na kogo jest zła. Chociaż teraz kiedy już uwolniła się spod mojego wpływu, istnieje duże prawdopodobieństwo, że wróci do swojego dawnego ja. 

Siedzę przed telewizorem i oglądam program pt. “Tęczowy music box”. Co chwilę spoglądam na zegarek, bo wyjeżdżam o 18:00. Jutro ciężki dzień — zbiór pomidorów. Nie chce mi się o tym myśleć. 



czwartek, 9 listopada 2023

24 czerwca 1990

Niedziela


Stary Łochów 3:40


Siedzę. Jest taka cisza, że słyszę dzwonienie we własnych uszach. W lewym wyraźnie tak jakby odgłos delikatnych dzwonków o różnych tonach, w prawym słabiej tak jakby dźwięk syren, a pośrodku wizg, dziwny nieokreślony dźwięk. Słyszę to bardzo wyraźnie, a gdy zatkam uszy jeszcze lepiej.