wtorek, 1 lipca 2025

2 lipca 1990

Poniedziałek

Wieliszew, Hotel Robotniczy

godz. 23:00

Zrobiliśmy dziś przemeblowanie w pokoju. Urządziliśmy prowizoryczną kuchnię — oddzieloną od reszty pomieszczenia zasłonami. To tylko prowizorka, ale w tych warunkach trudno o coś lepszego. Zresztą wszyscy tak mają. I szczerze mówiąc — wygląda to lepiej niż wcześniej.

Oba tapczany stoją teraz pod oknem. Kuchnia jest po przeciwnej stronie — po lewej od drzwi.

Pogoda była znośna, w sensie: bez upału. Gorąco, ale powiewał lekki, chłodnawy wiatr. Całkiem przyjemnie. Tym bardziej, że dziś nie pracowałem na swoim bloku — tam byłoby naprawdę przechlapane.

Pomidory właściwie się już kończą i trzeba je zbierać z wózka. To strasznie denerwujące i męczące. Wózki co chwila spadają z tych krzywych jak cholera registrów. Do tego dochodzi temperatura… Na szczęście dziś mnie to ominęło.

Rano poszedłem na W1, do registrów. Po śniadaniu trafiłem na mnożarkę — do wyciągania łętów po likwidacji pomidorów. Później razem z Etkiem i Gienkiem ważyliśmy pomidory na łączniku.

Brygadzistka Elka chciała, żebym został do 15:00. Szukała jakiegoś jelenia. Powiedziałem jej, że muszę jechać do Legionowa. Miała jakieś „wątki”, ale w końcu kupiła to.

***

Jadzia. Kim ona właściwie jest? Dlaczego widzę ją w taki sposób, a nie inny?

Dziś dała mi kwiatek doniczkowy — bardzo ładny. Wieśkowi nie chciała dać. Powiedziała, że „nie zasłużył”.
Więc… czym ja sobie zasłużyłem?

Jadzia — mam wrażenie — szuka czegoś więcej. Szuka erotyzmu. Widać to w jej spojrzeniu, w sposobie, w jaki się porusza, jak mówi. Jest w niej napięcie.

Ale dobra... Idę spać. Może wyjaśnię to sobie innym razem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz