niedziela, 6 lipca 2025

8 lipca 1990

Czwartek

Stary Łochów, godz. 01:50

Cicha, spokojna noc. Wszyscy już śpią. Kino nocne się skończyło. Film był z tych, które lubię — zostawiających w duszy ślad, budzących jakiś nastrój, który zmusza do myślenia.

I rzeczywiście… coś we mnie się obudziło.

Wydaje mi się, że zaczynam rozumieć, kim jestem. Albo raczej — co powinno stanowić sens tego wszystkiego. Świata. Ludzi. Mnie samego.
Trzeba nauczyć się to rozróżniać. Trzeba to zrozumieć.

Próbuję pojąć, co tak naprawdę jest ważne w życiu człowieka. Co powinno być jego życiowym kredo. Jakie prawa tym wszystkim rządzą.
To nie jest łatwe.
A mimo to… ostatnio dotarło do mnie kilka rzeczy.

Najważniejsze w życiu człowieka jest chyba to, co on sam w sobie nosi.
To, co sobą reprezentuje. To, co potrafi dać innym.

Próbuję zarejestrować to, co czuję. Ale to nie jest proste.
Ciągle coś mi przeszkadza. Muszę się skupić.

Trzeba to wszystko naprawdę przemyśleć do końca.
Choć nie wszystko jeszcze w pełni sobie uświadamiam.

Kim jestem?
Ja sam — co jest we mnie takiego, że sam siebie nie potrafię zrozumieć?
Dlaczego tak widzę świat, a nie inaczej?

Pragnę patosu. Pragnę wzniosłości.
Potrzebuję idei. Myśli przewodniej. Sensu życia.
Powołania. Misji.

Dlaczego to wszystko mnie aż tak dotyka? Dlaczego mnie to dręczy?
Dlaczego innych nie?

Nie potrafię tego z siebie wydobyć.
To nie jest łatwe.

Noc.
Jakoś tak jest…

Dziwne uczucie. Wrażenie, że jestem kimś wyjątkowym.
Kimś, kto może wiele…
A jednocześnie — kimś, kto nie może pokazać, kim naprawdę jest.

Skąd to uczucie? Skąd ten bezsens wszystkiego, co mnie otacza?

Chciałbym napisać. Chciałbym coś uchwycić. Ale...

Minął kolejny tydzień.
Kolejny tydzień z kalendarza mojego życia.
Siedem dni. Pięć dni pracy. Ciężkiej pracy.

Wszyscy mnie ostatnio denerwują.
Zamknąłem się w sobie.
Przyjąłem pozycję obronną.
Stałem się cholernym żółwiem.

Cholera. Te muchy.
Już nie mogę. Przeszkadzają mi.

Miałem tyle do napisania.
Wszystko uciekło.
Znowu znika.

Znowu dom. Znowu hotel.
Znowu dom.
Tydzień za tygodniem. Miesiąc za miesiącem.

Po co to wszystko?

Ludzie.
Obsesja.
Tupanie po domu. Ktoś się obudził. Chodzi.
Denerwuje mnie.

Mam tego dość.
Dość… czego?

Muchy.
Noc.
Hałas.

Zaraz tu przyjdą po mnie.
Czy nie można tak po prostu zniknąć?
Rozpłynąć się?

Cały ten świat…
To cholerne, bezsensowne życie.

Wszystko mnie denerwuje.
Dlaczego?
Nawet to, co piszę, stało się jałowe.

Zeszyt. Muchy. Głowa. Myśli. Pióro. Ręka.
Robak. Koty. Budzik. Komórka.
Noc. Cisza. Sen. Koty. Ręka. Nerwy. Przeszłość.
Spokój. Po co to. Nie. Znowu.

Wstają.
Po co?
Forma. Obrona. Zapis.
Muchy.

Ktoś łazi. Nerwy.
Koty.
Muchy.
Ręce. Oczy. Czerwień.
Ktoś stuka. Cisza.
Cisza. Koty. Koty.
Cisza.
Cisza.
Ktoś stuka.

Muchy.
Muchy łażą.
Muchy łażą po ręku.
Muchy łażą po nogach.
Nogi bez skarpetek.

Film. Dobry. Muzyka. Gra.
Cisza.
Muchy brzęczą.
Łażą po głowie.

Nerwy.
Spokój. Spokój.
Ja. Ja. Co.
Szukam. Szukam tematu.

Kartki w zeszycie.
Czysta forma zapisu.
Nie. To nie to.

Noc.
Wspomnienia z dzieciństwa.

Kamiona.
Spokojna wieś.
Obrazy.
Słońce.
Stara stodoła.
Zboże i krzaki.
Mnóstwo krzaków.
Przeszłość.
To dobre.
Zbyt daleko.

A hotel…
Nie lubię.

Pisz.
Po co.
Dlaczego to wszystko.
Po co to ma służyć.
Komu.
Tobie?

Pisz.

Pies szczeka.
Ktoś łazi.
Samochód.
Nerwy.
Noc.

To… cisza.
Dlaczego tu nie jest cicho?
Cholera.

***

Następuje powolna degeneracja tego, co piszę.
Nie chcę się do tego przyznać, ale...
To już chyba koniec.

Powolny koniec mojej twórczości.
Nie potrafię pisać tak jak dawniej.
Czuję, że… umieram jako pisarz.
Umieram jako człowiek myślący, wrażliwy, refleksyjny.

Staję się maszyną.

Praca – dom – obowiązki.
Tyle z tego zostało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz