Niedziela
14:30
Zastanawiam się, po co właściwie zacząłem pisać. To i tak nic nie zmieni. Przez to, że chciałem to zrobić, tylko się zdenerwowałem. Mogę znaleźć sobie miejsca. Dosłownie wszystko mnie denerwuje. W namiocie duszno i gorąco, w domu taki pierdolnik, że aż się tam wchodzić nie chce a na akacji niewygodnie. Na dodatek tu łażą po mnie muchy.
Kurwa, co robić?! Chyba pójdę nad Liwiec. No ale dziś tam jest od chuja ludzi. Ja pierdolę! Zawsze pragnąłem mieć dla siebie jakiś kąt, ale nigdy jakoś go nie miałem. Może nie umiem go sobie stworzyć? Zresztą co ja gadam, czy to w ogóle jest możliwe? Po nocach śni już mi się zmiana domu. Dziś zmieniałem go już dwukrotnie.
Przynieśliśmy się... No nie wiem gdzie, ale w tym domu, to znaczy pod łóżkiem, stała gnojówka. No i tam w tej w tym gnoju były moje spodenki i koszulka, a za podłogę służyła gliniana polepa. Mimo to oglądałem ten dom z jakimś chorym zainteresowaniem.
Drugi dom był lepszy i bardziej mi się podobał. Łóżka piętrowe, z drewna. Stare otynkowane i pomalowane ściany trzymały się jeszcze całkiem dobrze. Wystarczyło je trochę pomalować, nawet niecałe. Wyjrzałem przez okno i uświadomiłem sobie, że straciliśmy ogródek. Był tam wprawdzie kawałek miejsca między ulicą a budynkiem, ale nie tyle, ile u nas. Rosła tam trawa. Po drugiej stronie ulicy dostrzegłem jakieś bloki, które akurat były ocieplane.
No dobra, czy w ogóle jest sens to opisywać? To tylko strzępy obrazów dnia codziennego. To głupie. Już trochę się uspokoiłem. Kurwa, ale jestem głodny. Wszystko tam leży rozrzucone na stole i na prymitywnie zbitych półkach. Z lodówki śmierdzi jak jasna cholera. Chyba coś się popsuło. Cała podłoga oblepiona jest brudem. Drewniane, rozpadające się prycze, a na nich powywracana do góry nogami pościel. Jeszcze nie zdążyliśmy zaopatrzyć się w porządne meble. Zresztą nie ma na to pieniędzy. Muchy łażą po podłodze, po żywności i po ludziach. Nie sposób się przed nimi opędzić.
Do tej pory Monika raz dziennie przywracała do to do stanu względnej używalności, ale dziś wolała pójść z Justyną na długi spacer nad rzekę. Jeżeli chodzi o Justynę, to ona w ogóle nie przyłoży do tego ręki. Nie ma na to najmniejszych szans. Ona się uczy i pracować nie będzie. Tak twierdzi. Kiedyś obydwie dawały świniom żreć. Teraz to ja się tym zajmuję. Im nawet ciężko od czasu do czasu trochę pomóc.
Ja pierdolę, wszystko jest tak kuriozalne, że aż wstyd o tym pisać! Boże, te świnie! Większy z nimi kłopot niż zysk. Kurwa, kto to w ogóle mówi o jakimkolwiek zysku! Teraz mści się nasz początkowy entuzjazm i optymizm. Bokami nam to wychodzi. Jeszcze jak wszystko było tańsze, to się jakoś opłacało, ale teraz, jak ceny pierdolnęły do góry, że aż miło?! Trzy razy już włożyliśmy w to kasy niż to, co z nich będzie po uboju.
Śmiać mi się chce, śmiać i płakać jednocześnie. Jak to Sławek określił? Nasze świnki dostają głodową rację. Tak, no tak. Kto uchowa dwa prosiaki tylko na samym chlebie? Jeszcze jak ten chleb kosztuje 110 zł za bochenek. Jak były małe, to mniej żarły, a teraz to studnia bez dna. Ostatnio przed wypłatą mamy zabrakło kasy na nasze jedzenie, to i one nie dostały.
Ha, ha, ha, prawda? Świnia przeżyje nawet i dwa dni bez żarcia. Ma z czego zrzucać cholera. Te nasze świnie są raczej długie niż grube, delikatnie mówiąc. W październiku mają być ubite, tylko kto to zrobi? Mama?
Cóż mama? Przyjdzie z pracy zmęczona, bo pracuje nocami i idzie spać. Dobrze jest, jeśli ugotuję coś w niedzielę. Powszednie dni musimy radzić sobie sami. Raz są gorące frytki, drugi raz zapiekanka. I to dopiero ostatnio, bo kupiłem ten opiekacz w NRD. W powszednie dni rzadko coś gotujemy. Do kuchni kaflowej brakuje drzewa, a kuchenka elektryczna to stary gruchot i gotowanie trwa na niej godzinami. Drugi powód jest taki, że nikomu za gotowanie nie chce się zabrać. Nawet jeśli coś już jest ugotowane i wszyscy najedzą się do syta, to i tak po obiedzie nikomu nie chce się umyć talerzy. Leżą w misce brudne cały tydzień aż do następnego gotowania. I wtedy ten ktoś, komu przypadnie ta rola, wkurwia się, że tak trudno je domyć.
Dobra, a ja? Dlaczego nie próbuję tego zmienić? Dlaczego nie walczę i nie staram się utrzymać porządku? Był moment, kiedy próbowałem rozmów, negocjacji i perswazji. I chuj, nic. Jak krew w piach. Dostałem tylko soczystą wiązankę z pozdrowieniami od Justyny. Nigdy nie słyszałem, że można wymyślić takie epitety. Ona to potrafi.
No chuj, oczywiście, że mógłbym sam wziąć się i sprzątać, myć, gotować, prać i w ogóle, ale, kurwa, one tylko na to czekają! O tak to by im bardzo pasowało! Tylko jeszcze motorka w dupie by mi brakowało, żebym nigdy nie kładł się spać. Kurwa, mam wrażenie, że one w ogóle tego nie widzą. Nie widzą problemu. Czekają, aż się złamię i pierwszy zacznę sprzątać. Wtedy miałyby prawdziwe wakacje. Chodziłyby nad Liwiec, na lody i jeszcze poganiały, że za wolno i nie tak jak trzeba, robię. Wtedy byłoby fajnie, czysto, schludnie i tak dużo wolnego czasu.
Prawdę powiedziawszy po pewnym czasie i ja po trochu stałem się taki jak one. W pewnym sensie wszystko mi jedno czy jest brudno, czy czysto, aby tylko się nie przewrócić o miednicę pełną brudów. Czasami tylko schylam się i wylewam, bo rzeczywiście może się komuś stać krzywda. Albo jak chcę się umyć. Oczywiście w zimnej wodzie. Ciepłej jeszcze się nie dorobiliśmy. No ale teraz jest lato, nie ma co narzekać. Na mydlę się jako tako i wyleję na łeb wiadro zimnej, przed chwilą wyciągniętej ze studni wody i jest dobrze. No a jak zdarzy się, że prosiaki pobrudzą mnie gnojówką, to biorę ręcznik i szampon i idę nad Liwiec. Tam Mogę się spokojnie umyć cały. Woda jest ostatnio nawet ciepła. Jednym słowem, kurwa, bardzo wspaniały dom.
Boże, przecież nie jestem Buszmenem, nie wychowałem się w lesie! Dbania o porządek nauczył mnie dom dziecka. Kiedy mieszkałem w internacie, nasz pokój zawsze zajmował pierwsze miejsce pod względem czystości, ale kiedy wracałem do mojego kochanego, wspaniałego domku zawsze trafiałem na ścianę niezrozumienia. Czego ja w ogóle chcę i co ja wymyślam? Przecież tak jest dobrze. Po co to zmieniać.
Powiem prawdę, jak jest, z początku bardzo mnie to szokowało. Szokowało mnie, gdy przyjeżdżałem, a na progu domu witała mnie matka w brudnej, niemal czarnej, śmierdzącej koszuli. Szokowało mnie, gdy po przestąpieniu progu czułem, jak moje buty z trudem odrywają się od podłogi, wydając ten charakterystyczny dźwięk. Szokowały mnie szmaty wylewające się z szafy. Szokowały mnie powywracane silniki na łóżkach, z których wysypywała się słoma. Szokował mnie stół, na którym smalec mieszał się z dżemem. Szokowała mnie słonina, po której łaziły muchy. Szokował mnie chleb wrzucony do wiadra z mydlinami. Nie dawały mi spokoju czarne od sadzy wielkie gary na rozpadającej się wielkiej kaflowej kuchni. Bardzo długo nie mogłem się do tego przyzwyczaić. Z drugiej jednak strony ogrom tego wszystkiego mnie przerastał i nadal przerasta. Nie mam pojęcia jak sobie z tym poradzić. Beznadzieja, bierność, zwątpienie bezczynność.
W domu nie ma alkoholu, bo ojciec nie pił i myśmy się tego nie nauczyli, ale to nie zmienia to faktu, że wygląda on jak zwykła pijacka melina, nora, do której strach wejść. Z tego też względu rzadko kiedy ktokolwiek nas odwiedza. Jeśli ktoś przychodzi niezapowiedziany, zamykamy się na cztery spusty i udajemy, że nas nie ma.
Czas to jednak dziwne zjawisko i potrafi czynić cuda. W pewnym momencie to wszystko przestało po prostu na mnie działać. Chociaż może nie do końca, bo zdarzają się takie dni jak dzisiaj. To znaczy, widzę to, ale się tym nie przejmuję. Chociaż czasem mam taki zryw energii nadziei, że jednak wszystko można zmienić, kiedy sprzątam, gotuję i robię inne pożyteczne rzeczy, ale kiedy widzę, że na drugi dzień jest dokładnie to samo, że przed moimi oczami rozciąga się ten sam wspaniały pierdolnik, to wtedy ta iskierka we mnie bardzo szybko gaśnie. Zdaję sobie sprawę, że jeżeli wszyscy nie zmienimy swojego myślenia, to będzie tak, jak jest.
Kiedyś, kiedy chodziłem jeszcze do szkoły, kiedy byłem w internacie, wstydziłem się pisać o tym wszystkim. Wstydziłem się mówić o tym komukolwiek. Nikt nie wiedział, jak mieszkam. Wyjawienie tej tajemnicy równało się dla mnie ze śmiercią jako cywilizowanego homo sapiens. Bałem się, że gdy to wszystko opiszę tak, jak teraz ze szczegółami, ktoś może wziąć ten zeszyt i przeczytać. Zresztą nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek mógł w to uwierzyć, nawet gdyby to przeczytał. Może ten ktoś uznałby to za jeszcze jedno moje opowiadanie, za wymysł mojej bujnej wyobraźni, za opowieść z życia ludzi lasu, nie – chlewa. Teraz, jednak gdy jestem wśród swoich, wśród domowników, wśród osób takich samych jak ja, żyjących w taki sam sposób, w tych samych warunkach, jest mi kompletnie wszystko jedno. Może nawet to i lepiej, żeby wszyscy sobie to dokładnie uświadomili. Być może to już się stało, być może już sobie to uświadomiliśmy, bądź zaczynamy uświadamiać, jednak jak na razie nic z tym nie robimy. Nie robimy nic, by to zmienić. Po prostu się nie chce albo nie wierzymy, że jest to możliwe.
Idę jednak coś zjeść, bo jestem bardzo głodny.