Piątek
6:50
Był jakiś las sosnowy, dom, mój dom, internat, obiekty sportowe i szkoła. Była także stacja kolejowa, na której coś rozładowywali.
Byłem w internacie z Sylwkiem. Wyszedłem na basen. Mówili, że zimna woda, ale mimo to poszedłem. Nie dotarłem jednak na basen, bo w miejscu, gdzie powinien być, znajdowała się ta stacja kolejowa. Rozładowywali jakiś towar. Chyba to były owoce. Kręciło się tam dużo ludzi. Nie zauważyli kiedy wszedłem między niż. Każdy głośno rozmawiał i był zajęty swoimi sprawami. Na peronie pomiędzy dwoma torami stało dużo wózków. Usiadłem na jednym z nich, który był załadowany jabłkami i zacząłem jechać. Okazało się, że do wózka tego zaprzęgnięte jest kura. Wózek sięgał mi do klatki piersiowej i do samej góry był załadowany. Miał dwa dyszle, pomiędzy którymi stała kura przeciągnięta jak koń do wozu. O dziwo wózek ruszył bez oporu. Ptak ciągnął go swobodnie i lekko. Akurat o tym momencie podjechał następny pociąg, więc niezauważony się wymknąłem. Zjechałem z peronu, przejechałem przez ulicę i wjechałem w sosnowy las. Na drodze, którą się poruszałem, znajdowało się dużo poobcinanych gałęzi. Musiałem je więc omijać, co rusz ściągać ptaka to w lewo to w prawo lejcami ze sznurka. Biegł lekko, a wózek toczył się równo. Przejechałem przez ten las i przyjechałem pod nasz dom. Wyszła z niego moja rodzina: Monika, Justyna, Sławek i mama.
-Patrzcie, co wam przywiozłem, - powiedziałem.
Spojrzałem na wózek, ale zamiast jabłek zobaczyłem na nim biżuterię. Całuję wózek sztucznej biżuterii. Mimo to wszyscy bardzo się ucieszyli. Zaczęli między siebie dzielić korale, naszyjniki, kolczyki, wisiorki, bransolety itp. Nawet Sławek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz