Środa
8:05
Kolejny dziwny sen.
Byłem na statku kosmicznym. Leciał gdzieś daleko i dlatego urządzony był tak, żeby ludzie, którzy nim podróżują czuli się dobrze a poza tym należał do jakiejś ważnej i bogatej osobistości. Wychodząc z kabiny mieszkalnej natrafiało się na piękny ogród, z kwiatami i krzewami, a nie korytarz jak to zwykle bywa. Nie wiedziałem dokąd i po co lecę, ale nie interesowało mnie to. Ważne było, że lecę i czuję się świetnie. Miałem do towarzystwa jakąś dziewczynę, przyjaciółkę. Nie pamiętam jej twarzy, ale wiem, że była bardzo miła, choć może trochę pieszczotliwa.
W pewnym momencie zgasło światło na całym statku. Uświadomiłem sobie, że to awaria głównego generatora mocy. Dziewczyna przysunęła się do mnie i drżącym głosem poprosiła, abym coś zrobił, bo ona strasznie się boi. Wytłumaczyłem jej, że to tylko zwykła awaria i zaraz włączy się oświetlenie awaryjne.
Lecieliśmy na Plutona, najdalszą planetę naszego rodzimego układu, a stamtąd do najbliższego układu planetarnego, czyli jakieś cztery i pół roku świetlnego gdzie leży Alfa Centauri.
Statek, którym leciałem był jednak karłem w porównaniu z tym, na który miałem się przesiąść na orbicie Plutona. Wiedziałem o nim tylko tyle, że jest miasto, gigantyczna kosmiczna aglomeracja, gdzie mieszka cała populacja. Takie miasto jest całkowicie wystarczalne i może przemieszczać się w kosmosie latami bez zawijania do jakiegokolwiek portu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz