poniedziałek, 6 listopada 2023

23 czerwca 1990

Sobota


Stary Łochów 23:50


Szła spokojnie, rozmyślała. Zastanawiała się nad problemami swoich przyjaciół. Dobra wróżka? Nie, nie była dobrą wróżką, choć niektórzy tak ją nazywali. Zawsze obecna w potrzebie i umiejąca pocieszyć, poradzić, pomóc. To ona wyciągnęła wielkiego Bila z opałów finansowych na Dreli. To ona pomogła grubemu Johnowi, gdy ścigała go policja międzygalaktyczna. Wreszcie to ona uratowała grupę młodych konkwistadorów, gdy mieli na głowie swych podwładnych. Kim była? Pomagała zarówno jednym jak i drugim, wrogom jak i przyjaciołom. Jej imię krążyło po galaktyce niczym zaklęcie. Wymawiano je w chwilach największego zagrożenia, a ona zawsze się zjawiała i prawie zawsze pomagała. Cornelia — to właśnie ona.

Wielokrotnie, z narażeniem własnego życia, nie żałując ani pieniędzy, ani swojego czasu, pomagała wszystkim, którzy potrzebowali jej pomocy. Wszystkim, którym mogła pomóc. A teraz szła ulicami wielkiego miasta i myślała o tym, co było, o tym, że nie wszystkim może pomóc. Nie była przecież wszechmocna, ale robiła wszystko, co było możliwe. Jeżeli było coś do zrobienia na krańcach dach Galaktyki, co było pomocne komuś, zrobiła to. Jeżeli był ktoś, kto potrzebował pomocy, potrafiła przechytrzyć obcą armię, dotrzeć tam, gdzie najśmielsi piloci nie mieli odwagi, by lecieć i wydostać go. Praktycznie nie miała własnego, prywatnego życia, bez reszty pochłonięta pomaganiem innym.

Patrząc na granitową płytę chodnika, szła wolno z rozpuszczonymi włosami, które pięknymi falami okalały jej delikatną twarz. Nagle z sykiem grawitacyjnych hamulców zatrzymał się przed nią niewielki dwuosobowy karminowy glider.

-Przepraszam, jak można się dostać do centrum handlowego Sharp Polo? - usłyszała miękki aksamitny głos.

Podniosła swe duże brązowe oczy, oczy, które zawierały w sobie tę głębię kosmosu, które mówiły swoim wyrazem. Za sterami grawitolotu siedział przystojny młodzieniec, skromnie jak na to miasto ubrany, lecz przyciągał swoją postawą oczy przechodniów.

-Jak można dotrzeć do centrum… - powtórzyła mechanicznie, rozgarniając strzępy plączących się jeszcze myśli. Niech pan poleci tym poziomem jeszcze trzy przecznice. Później śluzą B dostanie się pan na Eral Platz. To jest poziom A, a stamtąd tylko...

-Ach, i tak nie zapamiętam. Przerwał jej nad wyraz zręcznie i delikatnie. Czy mogłaby pani...

-Tak, pokażę panu, - teraz to ona mu przerwała i nie pytając o zgodę, zajęła miejsce obok niego. - Pan nie jest stąd, - zagadnęła.

-Tak, dziś przyleciałem z Plutona. Mój ojciec jest handlowcem. Rozumiem pani, tutaj właśnie odbywają się obrady Najwyższej Rady Zjednoczenia.

-Oczywiście słyszałam o tym. Wczoraj się rozpoczęły, prawda?

-Wie pani, mieliśmy spotkać się wczoraj na sadbazie, ale chyba coś się wydarzyło, bo nie ma od nich żadnych wiadomości.

-Przepraszam, wtrąciła, - teraz śluzą.

-Ach, tak, miasta w ogóle nie znam, a mój komputer osobisty nie chce działać. Jakieś zakłócenia w obwodach, więc musiałem sam spróbować dotrzeć do gmachu posiedzeń. Ale to gigantyczne miasto. Jak wy to się w ogóle odnajdujecie?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz