piątek, 17 listopada 2023

1 lipca 1990

Niedziela


Łochów 02:05,  


Noc. Już dawno po kinie nocnym. Jak zwykle w taki dzień o tej porze siedzę i piszę. Nie chce mi się spać. Spać w tak piękną noc to grzech. Rzeczywiście ta noc jest piękna jak dobra wróżka. Jest mglisto i parno, ale bardzo ciepło. 

No cóż, tak naprawdę kończą mi się tematy do pisania. Wypisuję jakieś bzdury, wypalam się. Gaśnie we mnie energia, która nadawała bieg mojemu życiu. Może nawet skończę tym pisaniem, sam nie wiem. Chyba jednak nie bo to oznaczałoby, że skończyłbym z czymś, co ma dla mnie jeszcze jakikolwiek sens. No ale czym jest dla mnie ten zeszyt? Co on mi daje? 

No cóż, ten zeszyt to specyficzny sposób rozmowy z samym sobą. Znajdziesz tu moje przemyślenia, moje nadzieje, sposób oraz próbę zrozumienia samego siebie. No i może ktoś po latach weźmie ten zeszyt do ręki, przeczyta i też zrozumie. Może to będzie ktoś podobny do mnie.

Czy tak będzie naprawdę? Sam nie wiem. Piszę, bo lubię pisać. Uwielbiam przelewać myśli na papier gdy wątek swobodnie się snuje. A gdy mam ciekawy temat, to jestem w swoim żywiole. Nie lubię pisać o rzeczach dla mnie przykrych, ale chyba każdy tak ma. Chociaż takie doświadczenia też są częścią mojego życia i nie mogę ich pomijać. Wiem, że nigdy nie będę prawdziwym pisarzem, ale piszę. To taka moja głupia nadzieja. Tak przy okazji nadal nie wiem, jaką mam rolę do spełnienia w moim życiu. No ale wychodzi na to, że nie jest to nic wielkiego. 

Człowiek to bardzo prymitywna istota. Czym jest życie zwykłego człowieka? Czy tylko życie tych wielkich ma jakikolwiek sens? Bo oni robią coś dla reszty ludzkości? W takim razie, po co rodzą się te rzesze szarych obywateli? 

Z tą świadomością zastanawiam się co dalej robić? Jak się urządzić, by nie zwariować? Czas płynie i to coraz szybciej, a ja stoję w miejscu. Gdzie będę za dwadzieścia lat? 

Co nadaje bieg ludzkim sprawom? Co jest motorem napędowym naszego życia? Do czego zmierzamy? Czy jest to seks? Pieniądze? Władza? Czyli grzmocić się ile popadnie, kraść na lewo i prawo, i piąć się po plecach innych, byleby do góry? Tak to ma wyglądać? Bo jak się nie będziesz rozpychał łokciami, to inni wlezą na szczyt po twojej głowie. 

Patrzę, ilu jest tych zwykłych przeciętnych ludzi, bez większego talentu, bez sprytu, ale uczciwych i mądrych. Jak to jest, że im nigdy nie będzie dane zaznać, choć odrobiny sławy i bogactwa. Po co rodzą się, żyją i umierają miliony przeciętnych Kowalskich. Po co rodzą się ci, którzy całe życie harują i martwią się, żeby starczyło od pierwszego do pierwszego? Czy to jest sprawiedliwe? Po co jest ten cały tłum szarych obywateli co rano zmierzających do fabryki, by urabiać sobie ręce po łokcie, by utrzymać rodzinę? Po co jestem ja, skoro nie stać mnie nawet na kupienie sobie porządnych ubrań, czy telewizora? 

Kurwa, jeśli w tej chwili popełniłbym samobójstwo, to, nikt by nawet tego nie zauważył! Byłbym dla nich problemem, bo skończyłem ze sobą, a oni muszą to teraz posprzątać. Płacz i ból byłby tylko w najbliższej rodzinie: matka i rodzeństwo. Skromne kondolencje ze strony kolegów i skwaszone miny kierownictwa w pracy, bo muszą znaleźć kogoś na moje miejsce. O i oczywiście byłaby spora sensacja, bo to jednak samobójstwo. Byłby dobry temat do plotek. To zawsze wzbudza ciekawość. Ile trwałaby ta sensacja u mnie w pracy? Miesiąc? Dwa miesiące? Po roku nikt by tego pewni już nie wspominał. Rodzina pamiętałaby zawsze, ale ból i tak y w końcu minął. W końcu stałbym się kimś, kto był, a nie kimś, kto jest. Reszta świata przeszłaby po mnie jak stado baranów, nie zauważając, że ktoś taki w ogóle żył. Jaki sens ma to wszystko? 

Tak to odczuwam. Teraz widzisz, że to jest dla mnie bardzo ważne.


czwartek, 16 listopada 2023

30 czerwca 1990

Sobota


Łochów 19:30


Po co ja to wszystko piszę? W ogóle nie mam nastroju do pisania. Zapisuję nie to, co chciałbym. Może to przez ten brak spokoju. Z domu dobiegają odgłosy meczu piłki nożnej i muzyka z magnetofonu. Znalazłem ustronne miejsce w komórce. Nie chcę ciągle powtarzać, że to nie ma sensu. To całe życie i świat nie ma sensu. Dla mnie jest to oczywiste. Jestem nikim i umrę nikim. Mimo to życie płynie niezależnie od tego co sobie o nim myślę. Mam wrażenie, że moje życie ma mnie najnormalniej w dupie. Niezależnie od tego co zrobię jutro i tak nastanie kolejny dzień — ze mną czy beze mnie, ot cała prawda. Ten strumień czasu niesie mnie w swoim nurcie i ode mnie zależy, czy będę przebierał łapkami, by gdziekolwiek dopłynąć. Ja wiem, że zbyt często uciekam od rzeczywistości z nadzieją, że wszystko samo się naprawi. Mam swój osobisty wszechświat. To kraina pełna szczęścia i spokoju a ja tak bardzo tego potrzebuję. 

Zadam ci pytanie, jeśli odpowiesz, to jesteś wyjątkowym człowiekiem. Powiedz mi, kim jesteś? Kim jestem ja? Kim są moi bliscy? Twoi bliscy? Po co żyjemy? Jaki sens ma twoje i moje życie? Dla eksperymentu spytaj swoich znajomych, zadaj im takie pytanie, powiedz: po co żyjesz? I posłuchaj odpowiedzi. Możesz usłyszeć różne rzeczy, ale nie to, co jest naprawdę istotne. Spytaj swoich bliskich czy mają to czego naprawdę pragną i czy są szczęśliwi? No i w ogóle jaki jest cel życia samego w sobie, bo według mnie nie ma żadnego. 

Ja pytałem swoich bliskich, zadałem im to pytanie i nie nie potrafili na nie odpowiedzieć. W ogóle byli zaskoczeni, że ktoś postawił je w taki sposób. Tak jakby było co najmniej niestosowne. 

Według mnie to wszystko jest gówno warte. No ale cóż… 


środa, 15 listopada 2023

30 czerwca 1990

Sobota


Łochów 19:00


Zmieniam się, poważnieję, staję się dorosłym człowiekiem, zbyt dorosłym. Wciąż mam wrażenie, że jestem inny, wszystko traktuję dużo poważniej niż moi rówieśnicy. Czuję się jak dorosły, odpowiedzialny człowiek, a nie jak jakiś małolat. Jak szybko to przyszło. Ciągle zastanawiam się, jakie mam  perspektywy, czy cokolwiek jestem w tych czasach w stanie przewidzieć? Praca, hotel, szklarnie — czy to rzeczywiście wszystko, co może mnie czekać? Jak to mówią? Hotel straconych nadziei? No pewnie coś w tym jest. Wykańczająca fizyczna praca i niemiłosiernie gorąco — mam już tego dosyć. Zresztą mam dosyć wszystkiego. 

Dużo myślę o własnej śmierci. Zawsze w takich momentach nachodzą mnie czarne myśli. Wiem, że to niezdrowe, ale zawsze pomaga mi utrzymać równowagę psychiczną. Moje wyobrażenia obejmują jakiś niefortunny wypadek, pociąg, wodę, samochód, cokolwiek. Chwila i koniec wszystkich moich kłopotów.


wtorek, 14 listopada 2023

30 czerwca 1990

Sobota


Łochów 18:20


Na dworze pochmurno i mokro. Była burza, przed chwilą skończyło padać. Wokół olbrzymie kałuże wody. Byłem w Warszawie i tam nie padało. Kiedy szedłem od pociągu, przemoczyłem buty. W ogóle kompletnie przemokłem. Przed burzą było upalnie i duszno. Temperatura sięgała trzydziestu stopni, a człowiek się rozpuszczał jak czekolada. Poza tym ten smród spalin i zgiełk samochodów doprowadzał mnie do szału. 

Cały dzień był bardzo upalny i bez deszczu. Kika razy zanosiło się na burzę, ale tylko kropiło. No i w końcu lunęło. W tej chwili jest już dużo chłodniej, ale jutro pewnie wszystko wróci do stanu wyjściowego. 

Jak już wspomniałem, w stolicy byłem po odbiór moich dokumentów, bo Sylwkowi nie chcieli dać. Dowiedziałem się, że na studia zaoczne dokumenty składa się dopiero w drugiej połowie sierpnia. Nie wiem, czy mam jakiekolwiek szanse. Trochę głupio pójść na egzamin z myślą, że i tak go nie zadam. Jak na razie nic nie umiem, nie znam żadnej odpowiedzi na pytania z ubiegłorocznego egzaminu. Trzeba przewertować trzy podręczniki, aby mieć jakikolwiek zasób wiadomości. To takie minimum. Inaczej w sumie nie ma się co tam fatygować. Tu w hotelu nie ma warunków do nauki. Ta wieża stereo Wieśka ciągle ryczy, że własnych myśli nie słychać. Poza tym ciągle ktoś jest w pokoju. Normalnie jak na stacji kolejowej. Na dodatek te upały mnie wykańczają. Bardziej ciągnie mnie nad zalew niż do nauki. No cóż, łatwo powiedzieć, żeby się uczyć. Trudnej się do tego zabrać w jakiś konkretny sposób. 


poniedziałek, 13 listopada 2023

27 czerwca 1990

Środa


Wieliszew 22:00


Zadaję sobie pytanie: jaką rolę odgrywa w moim życiu płeć przeciwna? Oczywiście dziewczyny, szczególnie te piękne są obiektem moich marzeń i pożądań, ale nigdy nie wprowadziłem tego w życie. Patrzę na moich kolegów i widzę, że oni nie mają w tym względzie żadnych skrupułów. Jeżeli mają okazję wykorzystać jakąś dziewczynę to, to zrobią i nawet się nie zastanawiają. Fakt, że niektóre dziewczyny same prowokują. Może to taka wspólna gra. Nie wiem. Ja jestem jakiś inny. Mam wrażenie, że jakiś opóźniony pod tym względem. Nie chodzi o to, że nie mam popędu seksualnego, bo mam i to bardzo duży, ale mam też szereg silnych barier, których przełamanie graniczy wręcz z cudem. Może to jest wina mojego idealistycznego, romantycznego nastawienia do życia. To by pewne rzeczy wyjaśniało. Pragnę wielkiej, pięknej miłości, której może nigdy nie doświadczę. Nie potrafię zdobyć się na to co inni robią już od dawna, czyli na zwykły seks bez jakichkolwiek zobowiązań. Może jestem jakiś chory? Może taka postawa w dzisiejszych czasach to kompletny przeżytek, ale taki jestem. 

Czy te moje myśli, to wszystko, co się zemną dzieje, to wszystko, co tam we mnie siedzi czy to jest normalne? No cóż, przypuszczam, że nie jest czymś bardzo wyjątkowym, ale też nie jest czymś, co spotyka się na co dzień. 

Drogi czytelniku, czytelniczko, nie wiem, co byś chciał, chciała jeszcze o mnie wiedzieć, ale musisz mieć tę świadomość, że nie na wszystko mam czas. 

Kurczę, dlaczego ja się nie uczę?! Cały wczorajszy wieczór oglądałem filmy na wideo. Dziś od nowa. Do książek jakoś ciężko mi zajrzeć. Czy mam jakiekolwiek szanse na tym egzaminie? Przeraża mnie myśl o tym co się ze mną dzieje w ostatnim czasie. Chodzi o to, że ja tu w tym hotelu chcę się nawet urządzać. Dziś powiedziałem nawet o tym Wieśkowi. Nie mam pojęcia, jak potoczy się moje życie. 


niedziela, 12 listopada 2023

27 czerwca 1990

Środa


Wieliszew 21:35


To już środa, a właściwie jej koniec, koniec upalnego i dusznego dnia. To był dziwny dzień, ale może tylko dla mnie. No ale czym ten dzień dla mnie był? Wszystko zapisuje się obrazami i fragmentami zdarzeń. Może są one bez znaczenia, ale to, co najmocniej wryło się w moją świadomość to oślepiająco jasne słońce na bezchmurnym, błękitnym niebie, zapach dojrzewającego zboża oraz młodych brzozowych listków. I ta cisza. Szum wody w szklarniach. 

Co za bzdury! Po co ja to w ogóle piszę? Kogo będzie to interesowało? Miesza mi się już wszystko, bo jestem bardzo zmęczony. Dziś wybrałem się nad zalew razem z Wieśkiem i jeszcze dwiema dziewczynami z hotelu. Ja dużo pływałem, bo nigdy nie przepuszczę takiej okazji. Uwielbiam wodę. Wiesiek natomiast jak zwykle dobierał się do tych dziewczyn. Jak nie chciały mu się oddać, to jedną wrzucił do wody w ubraniu. Ja niby miałem zrobić to samo z tą drugą, ale jakoś nie mogłem się przełamać. Nie chodzi o to, że się wstydziłem, czy balem, ja po prostu nie miałem sumienia. Ubrania były ładne i czyste a one nie miałyby jak potem wrócić do hotelu. Poza tym takie końskie zaloty są dla mnie bez sensu. 


sobota, 11 listopada 2023

24 czerwca 1990

Niedziela


Wieliszew 20:00


Mój Boże! Aż sobie westchnąłem. Czym jest to uczucie, które siedzi głęboko we mnie i nie daje mi spokoju? Miniony tydzień ciągnął się w nieskończoność. Nie wiem, dlaczego tak czułem. Sobota i niedziela to był taki przeskok do innej rzeczywistości. W tych dniach coś bezpowrotnie się skończyło, coś zostało z moimi plecami. Mam wrażenie, że zawaliła się jakaś jaskinia, jakiś tunel we mnie, że zamknęła się za mną jakaś brama. Teraz moja droga prowadzi już tylko do przodu. 

Znowu wraca do mnie to pytanie, pytanie, które nurtuje i nie opuszcza mnie już od długiego czasu, pytanie bez odpowiedzi. Czy i jaki to wszystko ma sens? Z tego jednego pytania wywodzi się cała masa innych. Niestety nie mam na nie satysfakcjonującej odpowiedzi. No bo jeżeli nie jestem kimś wielkim, jeżeli  nie mam żadnego poważnego zadania do spełnienia, jeżeli jestem szarym małym człowieczkiem, którego istnieniem nikt się nie przejmuje i przejmował się nie będzie, którego śmierć poruszy tylko najbliższą rodzinę, albo i nie, a może nawet nikt nawet tego faktu nie zauważy, a świat będzie kroczył dalej niezależnie od tego, czy ja sam będę istniał, czy też nie, jeżeli jestem tak mikroskopijnie mały, nic nie potrafię, nic nie znaczę, ot urodziłem się i żyję, to jaki w ogóle jest sens i cel tego życia? 


piątek, 10 listopada 2023

24 czerwca 1990

Niedziela


Stary Łochów 14:15


Wszyscy chodzą senni. Połowa z nas śpi. Połowa to znaczy Sławek, Sylwek i mama. Monika skończyła sprzątać i obecnie zmywa naczynia. Widzę, że jest zdenerwowana, ale ni okazuje tego. Chodzi jakaś spięta. Trudno przewidzieć jej reakcje. Jest jakaś nieprzystępna, zamknięta w sobie. Taka postawa odstrasza. Nie wiadomo jak się do niej odezwać. Z Justyną jest teraz zupełnie inaczej. Trzytygodniowa kuracja w moim wydaniu odniosła pożądany efekt. Jest rozluźniona i naturalna. Nie kryje swoich emocji. Jeżeli coś ją denerwuje, od razu to z siebie wyrzuca. Mówi, o co jej chodzi i nie kluczy. Przynajmniej wiadomo, na kogo jest zła. Chociaż teraz kiedy już uwolniła się spod mojego wpływu, istnieje duże prawdopodobieństwo, że wróci do swojego dawnego ja. 

Siedzę przed telewizorem i oglądam program pt. “Tęczowy music box”. Co chwilę spoglądam na zegarek, bo wyjeżdżam o 18:00. Jutro ciężki dzień — zbiór pomidorów. Nie chce mi się o tym myśleć. 



czwartek, 9 listopada 2023

24 czerwca 1990

Niedziela


Stary Łochów 3:40


Siedzę. Jest taka cisza, że słyszę dzwonienie we własnych uszach. W lewym wyraźnie tak jakby odgłos delikatnych dzwonków o różnych tonach, w prawym słabiej tak jakby dźwięk syren, a pośrodku wizg, dziwny nieokreślony dźwięk. Słyszę to bardzo wyraźnie, a gdy zatkam uszy jeszcze lepiej. 


środa, 8 listopada 2023

24 czerwca 1990

Niedziela


Stary Łochów 2:05


Była szczęśliwa jak nigdy wcześniej. To on stał przy niej, on, który wszystko rozumiał, przy nim czuła się taka bezpieczna. Radość rozpierała jej piersi. Chciała biec, biec gdzieś daleko, i biegła, biegła a wiatr biegu razem z nią. Biegła brzegiem rzeki. Woda szumiała, szemrała, a ona radośnie biegła jej brzegiem. 

-Marzeno, - zawołał, - zaczekaj chwilę, zrobię ci kilka zdjęć na pamiątkę.

Wziął aparat, który do tej pory wisiał na jego szyi, odpiął pokrowiec i pstrykał jedno po drugim, a ona tańczyła z wiatrem 

radosna i szczęśliwa. 

-Wyjdą piękne zdjęcia, - zawołał. 

-Na pewno. 

-Teraz spróbuj skoczyć z tej skarpy. 

Skoczyła, a on robił w tym momencie zdjęcia. 

Rozebrała się i weszła do wody. Była ciepła przyjemna, a on pstrykał. 

Potem gdy szli uliczkami małego miasteczka, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, wiedziała, że to był jej najpiękniejszy dzień, bo on wrócił. Wrócił i był z nią. Nareszcie. “Nareszcie wpuścili go z tego wojska. Nareszcie mogę być z nim. To dobrze, że ma aparat i robi zdjęcia. Tę chwilę trzeba utrwalić”, - myślała, bojąc się, by nie utracić jego i tego szczęścia, prawdziwego dziewczęcego szczęścia, które jej dawał. 

Szli uliczkami na wpół wymarłego miasteczka. Mijali witryny pozamykanych już sklepów. Szli przytuleni, a rzędy małych kamieniczek skłaniały się im i ich szczęściu.

-Szkoda, że nie ma tu kogoś, kto mógłby zrobić nam obojgu choć jedną fotografię, - westchnęła, patrząc mu w oczy. 

-Tak, szkoda, - powtórzył, - ale to nic, ta chwila pozostanie na zawsze w naszej pamięci, bo, wiesz… chciałbym ci właśnie powiedzieć, chciałbym powiedzieć, że cię... 

Położyła mu palca na ustach. 

-Cicho, ja też cię... 

Ich usta powoli spotkały się w gorącym, długim pocałunku.

Nagle zza rogu wyszedł starszy siwy pan z brodą w malutkim meloniku. Zbliżył się do nich i z miłym uśmiechem zwrócił się do niego. 

-Czy można? - wskazał na aparat. - Ja chętnie państwu zrobię kilka zdjęć. Słyszałem waszą rozmowę i tak się składa, że jestem fotografem. 

-Ależ bylibyśmy bardzo wdzięczni, - odpowiedziała dziewczyna. 

Siwy mężczyzna wziął aparat w swoje stare, ale sprawne jeszcze ręce, ściągnął przesłonę i rzekł. 

-Będą niezłe zdjęcia. Jest dobre światło. Niech państwo się przytulą tak jak przed chwilą. Niech państwo nie zwracają na mnie uwagi. No, proszę, jeszcze jedno. 

Przytuleni, wpatrzeni w siebie stali na środku chodnika, a stary fotograf dobierał odpowiedni czas naświetlania i przysłonę.

-A teraz proszę się pocałować. No proszę tak jak przedtem. 

Pocałowali się. Aparat wydawał cichy dźwięk migawki. Trwało to dobrą chwilę. W końcu chłopak zwrócił się do starszego pana. 

-Może już dość. Nie trzeba więcej. 

-Nie, proszę pozwolić jeszcze kilka klatek. Zaraz będzie koniec filmu.

Marzena obudziła się z dziwnym uczuciem. 

-Co za głupi, sugestywny sen. Co za ironia. Ja z Jackiem? Właśnie z nim? Przecież wczoraj w szkole się pokłóciliśmy. I jakie wojsko? Dziwne miasteczko, - zastanawiała się jeszcze przez chwilę. 

Po godzinie nie mogła już sobie przypomnieć całego snu, a po kilku dniach w ogóle o nim zapomniała. Ot, jeden z wielu dziwnych snów.

Po dwóch tygodniach przyszedł do niej gruby list. Otworzyła kopertę, a w niej na podłogę wysypał się plik zdjęć. Podniosła kilka.

-To niemożliwe. Skąd te zdjęcia? - powiedziała sama do siebie. 

Spojrzała na drugą stronę koperty, tam, gdzie powinien znajdować się nadawca. Była czysta.

Pozbierała fotografie i zaczęła przeglądać kolejne kadry. Przedstawiały ją, jak biegnie brzegiem rzeki, a potem jest właśnie z nim. Przecież od kilku miesięcy nigdzie nie wyjeżdżała, a tego miasta w życiu nie widziała. Dopiero teraz powrócił dawny sen. Powrócił w całej swej okazałości.

Marzena wciąż trzymała kopertę pełną tajemniczych zdjęć w dłoniach, ogarnięta niepokojem i zaskoczeniem. Jak to możliwe, że zdjęcia z jej snu stały się rzeczywistością? Wiedziała, że musi rozwikłać tę zagadkę.

Nie mogła oderwać myśli od tych surrealistycznych fotografii. Podjęła decyzję, że musi się dowiedzieć więcej. Zdecydowała się udać do Jacka, aby z nim porozmawiać na ten temat. Wiedziała, że może być to trudna rozmowa, zwłaszcza po wczorajszej kłótni w szkole, ale potrzebowała odpowiedzi.

Po krótkiej chwili wahania zadzwoniła do Jacka i poprosiła go o spotkanie w pobliskiej kawiarni. Jack zgodził się z niepewnością w głosie. Kiedy się spotkali, Marzena opowiedziała mu o tajemniczych zdjęciach i o tym, jak bardzo wpłynęły one na jej stan emocjonalny.

Jack był równie zdumiony jak Marzena. Wspólnie zaczęli analizować każdy szczegół snu, starając się znaleźć jakiekolwiek logiczne wyjaśnienie. Jednak im bardziej się zastanawiali, tym bardziej zagadka zdawała się być nie do rozwiązania.

Wtedy Marzena przypomniała sobie, że przy zdjęciach nie było żadnego nadawcy. Postanowiła więc udać się do lokalnej policji, aby zgłosić sprawę. Policjant, z którym rozmawiała, był równie zdezorientowany co ona. Obiecał jednak, że sprawdzi, czy podobne incydenty miały miejsce w okolicy.

Po powrocie do domu Marzena zastanawiała się, czy ktoś śledzi ją i czy to może być związane z tajemniczymi zdjęciami. W końcu, gdy zasypiała, nie mogła przestać myśleć o tym, co się wydarzyło.

Następnego ranka, budząc się z przerażającego snu, postanowiła wrócić do normalności. Zgubiła się w mrocznym labiryncie swoich myśli, próbując pogodzić się z faktem, że świat snów i rzeczywistości mogą się przenikać. Czyżby był to kolejny, surrealistyczny wymiar jej życia, który musiała zaakceptować? Czy możliwe było, że miała mocne przeczucie albo sen prekognitywny? Zagadka tajemniczych zdjęć pozostała nierozwiązana, a Marzena musiała nauczyć się żyć z tym nieznanym.


wtorek, 7 listopada 2023

24 czerwca 1990

Niedziela


Stary Łochów 1:15


-Kinderman? Hans Kinderman? Jego zdziwienie nie było udawane. Właśnie przed piętnastoma minutami opuścił posiedzenie doradców ministra handlu Układu Słonecznego. Niski, barczysty szatniarz mówił głosem pełnym zdziwienia, ale spokojnym.

-Dostał telefon, podobno z domu. Coś ważnego się podobno wydarzyło. Wybiegł i to podczas zebrania.

-Do domu? Przecież przed dwiema godzinami stamtąd przyleciałem. Co się mogło stać?

-Tylko tyle powiedział, - wzruszając ramionami, tłumaczył szatniarz.

Na twarzy młodego człowieka malował się niepokój. Nie zwracając uwagi na swoją towarzyszkę, którą obiecał podrzucić do hotelu Nogar Trump, szukał czegoś nerwowo po kieszeniach.

-Gdzie to jest? Gdzie? Gdzie? Powtarzał jak w transie.

-Przepraszam, czy coś jest nie w porządku? - zainteresowała się młoda kobieta, lecz nie otrzymała żadnej odpowiedzi.

– Gdzie jest najbliższy telkom? – zapytał szatniarza nerwowo, rozglądając się dookoła.

-Tam, - niski człowiek wskazał na przeciwległą ścianę z szeregiem kabin.

Natychmiast zniknął w jednej z nich. Szatniarz także gdzieś się podział. Cornelia, jak zwykle, swą niezwykłą intuicją wyczuwała niebezpieczeństwo. Wiedziała, że coś jest tu nie tak. Pozostawiona w wielkim holu próbowała zebrać myśli i poukładać te strzępy informacji, które do niej z różnych źródeł docierały w jedną spójną całość. Lecz nie było to takie proste.

Wiedziała, że Kindermann jest handlowcem, że obrady zaczęły się wczoraj rano. Wiedziała też, że jest to człowiek nadzwyczaj uczciwy. Wiedziała także z telewizji, że jest zdecydowanym przeciwnikiem w budowy bazy atomowej na Księżycu Ziemi, która praktycznie zmieniłaby go całkowicie w obiekt militarny, a ludzi tam mieszkających przyniesiono by do małych, niewygodnych, sztucznych satelitów, gdzie żyliby w skrajnie złych, upokarzających i niegodnych człowieka XXIII wieku warunkach.

Wiedziała, że Kinderman walczył z całą zaciętością o przetrwanie ich małej planety jako miejsca zamieszkania i miejsca, w którym mogliby spokojnie żyć i pracować. A teraz spotkała jego syna. Czy to przypadek?

-Nie ma go w domu, - z rozmyślań wywołał ją Mark Kinderman, który właśnie skończył rozmowę. Był jeszcze bardziej zdenerwowany niż przed chwilą.  Tam też nic o nim nie wiedzą, co się mogło stać?


Spojrzał na nią jakoś dziwnie. 

-Tak, dostałem wczoraj dziwny list, w który nie mogłem uwierzyć. Aż do tej pory. Zaraz, zaraz gdzie ja go mam? O jest.

Wyjął kawałek zmiętej kartki, na której z wyciętych liter widniał krótki tekst. Dziewczyna wzięła go w dłonie i głośno odczytała: 

“Jeżeli pańskie postępowanie w ostatnio omawianej między nami sprawie nie zmieni się, nie przeżyje pan swojej próby”. 

-Koniec, - odezwała się, - a, jest jeszcze podpis. PRZYJACIELE. Co to ma znaczyć? O jakiej próbie oni piszą? I w ogóle kto to są ci “PRZYJACIELE”?

-Nie mam pojęcia, - odezwał się automatycznie Mark.

Próbowała się przez chwilę zastanowić. Usiadła z głową przewieszoną przez zagłówek fotela. W tej chwili wyglądała po prostu pięknie. Mark patrzył na nią ze zdziwieniem. I nie chodziło o nią tylko o niego. Wybierało w nim coś na kształt nadciągającej burzy. Doznał dziwnego uczucia i gdyby nie zniknięcie ojca poddałby się temu i objął ją ramionami. Teraz jednak odrzucił tę myśl. Był zły na siebie, że cokolwiek może być ważniejsze niż jego ojciec. To właśnie on był dla niego najważniejszym autorytetem. Tylko jemu wierzył i ufał. Dlatego jego zniknięcie do głębi go poruszyło. Wiedział, że musi działać, ale nie miał pojęcia, od czego zacząć. Próbował znaleźć jakiś punkt zaczepienia jakiś szczegół, który rzuciłby, choć promyk światła na tę sprawę, lecz nie znajdował go. 

-Czy pańskiemu ojcu ostatnio nikt nie groził? - zapytała Kornelia. - Może miał jakichś wrogów, nic panu nie mówił? Z niczego się nie zwierzał? 

-Jesteśmy przyjaciółmi, razem umawiamy trudne sprawy, o wszystkim sobie mówimy. Nie przypominam sobie, żeby ostatnio ktoś mu groził. Oczywiście miał wielu przeciwników, ale żeby od razu wysyłać groźby pod jego adresem to nie. 

-Niech się pan dobrze zastanowi, tu każdy szczegół może być ważny.


poniedziałek, 6 listopada 2023

23 czerwca 1990

Sobota


Stary Łochów 23:50


Szła spokojnie, rozmyślała. Zastanawiała się nad problemami swoich przyjaciół. Dobra wróżka? Nie, nie była dobrą wróżką, choć niektórzy tak ją nazywali. Zawsze obecna w potrzebie i umiejąca pocieszyć, poradzić, pomóc. To ona wyciągnęła wielkiego Bila z opałów finansowych na Dreli. To ona pomogła grubemu Johnowi, gdy ścigała go policja międzygalaktyczna. Wreszcie to ona uratowała grupę młodych konkwistadorów, gdy mieli na głowie swych podwładnych. Kim była? Pomagała zarówno jednym jak i drugim, wrogom jak i przyjaciołom. Jej imię krążyło po galaktyce niczym zaklęcie. Wymawiano je w chwilach największego zagrożenia, a ona zawsze się zjawiała i prawie zawsze pomagała. Cornelia — to właśnie ona.

Wielokrotnie, z narażeniem własnego życia, nie żałując ani pieniędzy, ani swojego czasu, pomagała wszystkim, którzy potrzebowali jej pomocy. Wszystkim, którym mogła pomóc. A teraz szła ulicami wielkiego miasta i myślała o tym, co było, o tym, że nie wszystkim może pomóc. Nie była przecież wszechmocna, ale robiła wszystko, co było możliwe. Jeżeli było coś do zrobienia na krańcach dach Galaktyki, co było pomocne komuś, zrobiła to. Jeżeli był ktoś, kto potrzebował pomocy, potrafiła przechytrzyć obcą armię, dotrzeć tam, gdzie najśmielsi piloci nie mieli odwagi, by lecieć i wydostać go. Praktycznie nie miała własnego, prywatnego życia, bez reszty pochłonięta pomaganiem innym.

Patrząc na granitową płytę chodnika, szła wolno z rozpuszczonymi włosami, które pięknymi falami okalały jej delikatną twarz. Nagle z sykiem grawitacyjnych hamulców zatrzymał się przed nią niewielki dwuosobowy karminowy glider.

-Przepraszam, jak można się dostać do centrum handlowego Sharp Polo? - usłyszała miękki aksamitny głos.

Podniosła swe duże brązowe oczy, oczy, które zawierały w sobie tę głębię kosmosu, które mówiły swoim wyrazem. Za sterami grawitolotu siedział przystojny młodzieniec, skromnie jak na to miasto ubrany, lecz przyciągał swoją postawą oczy przechodniów.

-Jak można dotrzeć do centrum… - powtórzyła mechanicznie, rozgarniając strzępy plączących się jeszcze myśli. Niech pan poleci tym poziomem jeszcze trzy przecznice. Później śluzą B dostanie się pan na Eral Platz. To jest poziom A, a stamtąd tylko...

-Ach, i tak nie zapamiętam. Przerwał jej nad wyraz zręcznie i delikatnie. Czy mogłaby pani...

-Tak, pokażę panu, - teraz to ona mu przerwała i nie pytając o zgodę, zajęła miejsce obok niego. - Pan nie jest stąd, - zagadnęła.

-Tak, dziś przyleciałem z Plutona. Mój ojciec jest handlowcem. Rozumiem pani, tutaj właśnie odbywają się obrady Najwyższej Rady Zjednoczenia.

-Oczywiście słyszałam o tym. Wczoraj się rozpoczęły, prawda?

-Wie pani, mieliśmy spotkać się wczoraj na sadbazie, ale chyba coś się wydarzyło, bo nie ma od nich żadnych wiadomości.

-Przepraszam, wtrąciła, - teraz śluzą.

-Ach, tak, miasta w ogóle nie znam, a mój komputer osobisty nie chce działać. Jakieś zakłócenia w obwodach, więc musiałem sam spróbować dotrzeć do gmachu posiedzeń. Ale to gigantyczne miasto. Jak wy to się w ogóle odnajdujecie?


niedziela, 5 listopada 2023

23 czerwca 1990

Sobota


Stary Łochów 23:05


No i rozpadało się. Cały świat osnuty jest niebieską mgiełką, która wygląda bajkowo i romantycznie. Deszcz zawsze nastrajał mnie refleksyjnie. Idę do komórki. Sławek się przestał kąpać i zwolnił miejsce.


***


No dobra, jestem z powrotem. Dziwnie się czuję. Mam wrażenie, że podłoga pode mną się kołysze. Może to wina tych dwóch kaw, które dzisiaj wypiłem. Nie wiem. No dobrze. Obowiązki na początek.

W poniedziałek albo we wtorek Sylwek jedzie do Warszawy w sprawie tych moich egzaminów. Może zajedzie też do Mińska Mazowieckiego z tym zaświadczeniem lekarskim. Właściwie to nie jestem pewny, czy coś tam załatwi. 

Boże, ale szumi mi w głowie. Normalnie jak w młynku. Cały koncert. Może to źle, że uciekłem z domu. Tu w komórce w samotności pisze się lepiej. Ale tracę kontakt z rzeczywistością. Zbyt odrywam się od ziemi, a potrzeba mi realizmu i optymizmu.

Cały się trzęsę, i fizycznie i psychicznie. Dlaczego? Zawsze tak się czuję, gdy zabieram się do pisania. A może to tylko to miejsce tak na mnie wpływa. Jakiś dziwny stan. Czuję się, jakbym pływał. Odrywam się od ziemi.

Prawie pół dnia przespałem. Padało. Taki senny, spokojny nastrój. Po tem od razu pojechałem do kina. Film był głupi, ale działał na podświadomość. Po przyjeździe ten mecz w telewizji. Rozmowy z braćmi. To wszystko w połączeniu dziwnie na mnie wpłynęło. 

Myślę. Myślę o tym, co pisać, ale to chyba nie ma sensu. W telewizji leci koncert z Opola. Mam go dość. Jakiś taki drętwy i nijaki. Jest już ciemno. Psy zaczynają szczekać. Nie, ja tu nie mogę pisać. To niemożliwe.


***


Tego było mi trzeba. Kilkadziesiąt szybkich, głębokich oddechów, aż do zdrętwienia twarzy i rąk. Miałem po prostu niedotleniony mózg. Od razu poczułem się lepiej. Powróciła jasność myśli.


sobota, 4 listopada 2023

21 czerwca 1990

Czwartek


Wieliszew 15:00


Nadciąga wielka fioletowa chmura, która zajmuje połowę nieba. Jeszcze jest gorąco, upalnie i duszno, ale już zaczyna powiewać chłodny wietrzyk. To pierwszy zwiastun zbliżającego się widowiska.

Olbrzymia chmura zasłoniła słońce, zrobiło się mroczno. Na razie nie grzmi, ale zrywa się silny wiatr, a wraz z nim nawałnica deszczu. Pierwsze krople są olbrzymie, walą z impetem w szyby. Rozgrzane upałem dachy pobliskich domów zaczynają parować, unosi się nad nimi szaroniebieska aureola mgły. 

Deszcz nasila się, leje po parkingu i trawnikach. Słychać pierwsze grzmoty. Najpierw delikatne, odległe i głuche, jakby spod ziemi. 

Deszcz ustaje. Niebo co chwilę rozdziera przerażająco jasna błyskawica, a zaraz potem słychać suchy trzask jakby trzeszczącego drewna. Po chwili echo powtarza ten odgłos głucho. 

Znowu leje, może mniej intensywnie. Chmury zasnuły już całą powierzchnię nieba, są brudnoszare. I oto nie wiadomo skąd nad pola napłynęła mgła, bieli swą mleczną zasłoną krajobraz. Grzmotów trochę mniej. 

Biało-żółta niekształtna krecha rozdziela ciemne niebo, a po chwili niesamowicie ogłuszający trzask.


Opisuję to po fakcie. W momencie, kiedy to się działo, w żaden sposób nie mogłem wziąć pióra do ręki. Wtedy nie mogłem oderwać od tego oczu. To było niesamowite, nie wiadomo kiedy, lunął taki deszcz, że świata nie było widać. Istne oberwanie chmury. Nie było widać nawet najbliższych domów. Drzewa pod ciężarem deszczu i wiatru uginały się do samej ziemi. Wszystko dookoła nagle zniknęło w falach ulewy. Nawet teraz po fakcie trudno mi to opisać. Wtedy dech mi zaparło.

Pioruny waliły raz po raz. Błyskawice rozdzierały niebo. Boże, to przecież musiało uderzać w szklarnie. Nie wiem, bo nie widziałem przez ten deszcz, ale tak wnioskuję. Z nieba lały się istne fontanny deszczu. To był cały ocean wody. Wyglądało to tak, jakby w jednej chwili całe morze chciało spaść z nieba.

Stałem przy zamkniętym oknie i patrzyłem. I nic nie widziałem. Deszcz płynął rzeką po szybach. Każda próba choćby uchylenia okna kończyła się wyrwaniem go z ręki i napływem olbrzymiej ilości wody do pokoju.

W hotelu ludzie powychodzili na korytarz, trzymali się za ręce, bali się, a na dworze szalał żywioł. Ziemia trzęsła się w posadach, opływała kaskadami wody. W przeciągu dziesięciu minut z parkingu, placu zabaw i drogi dojazdowej zrobiło się jezioro. Z maleńkimi tylko wysypkami.

Słyszałem, jak ktoś mówi: 

-Człowieku, takiej burzy nie było chyba od siedemdziesiątego roku.

Pewnie sobie myślisz, że to już koniec tej zabawy. O nie. Burza odeszła, ale doszła do pewnego momentu i stanęła. Wyszło nawet słońce na chwilę, ale powoli sporym łukiem zawróciła. Wróciła dokładnie w to samo miejsce. Teraz znowu szykuje się do kolejnego ataku.


piątek, 3 listopada 2023

20 czerwca 1990

Środa


16:00


Jeszcze upalniej niż wczoraj, ale chyba będzie padać. Powietrze przesycone wilgocią, horyzont zaciągnięty delikatną, błękitną poświatą. Idę nad zalew, czekam na Wieśka i Józka, samemu jakoś tak nie bardzo. Przyszedł do mnie list z Akademii, taki druczek, zawiadomienie, że trzeba zapłacić za egzaminy i karta wstępu. Napisane jest na nim, że egzaminy odbędą się 3 lipca, no ale to dzienne, a ja przecież idę na zaoczne. Coś pokręcili, albo ja źle wypełniłem kwestionariusz. Trzeba to sprawdzić. Ktoś tam musi pojechać, może mama albo Sylwek. Ja nie mam czasu.

Pisać dalej. Już się odzwyczaiłem przez te kilka dni. To pióro mnie denerwuje. Co by tu jeszcze napisać? Czekam na Wieśka i Józka, jak wrócą ze sklepu. Ale gorąco.


czwartek, 2 listopada 2023

19 czerwca 1990

Wtorek


Wieliszew 16:10


Minęło kilka dni. Praca pod szkłem, pot cieknie po plecach i trudno oddychać. Zaczyna się lato. Prawdziwe, upalne lato. Parno. Trudno wytrzymać nawet tu, w hotelu. Zacząłem się uczyć. Właściwie to dopiero zajrzałem do książek. Jakoś ciężko mi się zmusić. Ostatnio, gdy byłem w Warszawie, wstąpiłem na Rakowiecką na Uniwerek. Ludzie płacili za kursy. Okazało się, że nie będę uczęszczał na żaden kurs. Ten sobotni zaczął się w kwietniu, a nie w czerwcu, tak jak mi mówili. A teraz, owszem, są. Jednak odbywają się codziennie. Co mnie w ogóle nie urządza, bo przecież pracuję. Mam coraz większe wątpliwości co do tych egzaminów. To tylko dwa miesiące, a ja do tej pory praktycznie nic się nie uczyłem. Coś mi się wydaje, ale nie chcę o tym mówić. Przynajmniej warto spróbować.