Czwartek
Każdy człowiek ma w sobie głęboko zakorzeniony strach. Jeżeli nie wszyscy, to znakomita większość. Jeżeli nie jest to strach to przynajmniej lęk lub zespół lęków. Jest to nasza typowo ludzka, a może nawet i zwierzęca cecha. Boimy się różnych rzeczy. Przede wszystkim boimy się o własne życie.
Tak też było i jest ze mną. Już od kilku dni wyraźnie czegoś się bałem. Nie potrafiłem tylko sprecyzować czego. Po prostu czułem lęk. W pewnym momencie stało się to tak wyraźne, że wywołało we mnie zdziwienie. Dlaczego się boję? Przecież nie ma wyraźniej przyczyny.
Wczoraj przed pójściem spać zauważyłem, że przez okno mojego pokoju wpada światło księżyca. Była pełnia. Olbrzymia srebrna tarcza rzucała bladą poświatę. Przez dłuższy czas przyglądałem się wielkiej kuli przesłanianej przez ciemne pojedyncze chmury. Uwielbiam noc i księżyc w pełni.
Mój brat w dzieciństwie lunatykował, więc teraz pozwoliłem sobie nawet na mały żart, że to może się powtórzyć. Jakoś nie za bardzo mu się to spodobało. Nawet nie przypuszczałem, że coś nieprzyjemnego tej nocy może spotkać nie jego, ale mnie.
Położyłem się i zasnąłem. W pewnym momencie obudziłem się zlany zimnym potem i krzykiem na ustach. Bardzo się bałem. Tak bardzo, że nawet myśleć o tym nie mogłem. Co to było?
Zapamiętałem tylko ostatnią scenę ze snu. Zresztą trudno było o niej zapomnieć przez następne czterdzieści pięć minut. Śniło mi się, że byłem w naszym pokoju z matką i braćmi. Siedzieliśmy na tapczanach i rozmawialiśmy.
W pewnym momencie podszedłem do szafy. Nie pamiętam już po co. Otworzyłem drzwi i spojrzałem na moją półkę. Wtedy to zauważyłem. Od razu wiedziałem, z czym mam do czynienia. To coś przyszło po mnie w oznaczonej godzinie. Mój czas upłynął i teraz miało się to stać. Targnął mną potężny strach, strach, który paraliżuje wszystkie ruchy, strach, który sprawia, że włosy na głowie się jeżą, a oczy wychodzą z orbit.
Chciałem krzyknąć, ale to nie było takie łatwe. Z mojego gardła wydobył się tylko zniekształcony bulgot. Na dodatek nie mogłem oderwać od tego czegoś oczu.
Mama zdziwiona ty, co się stało, podeszła do szafy, aby sprawdzić, co też tam zobaczyłem. W tym samym momencie i z jej gardła wydostał się identyczny dźwięk.
W tym momencie się obudziłem. Dopiero teraz, kiedy nie spałem byłem w stanie uświadomić sobie, co właściwie zobaczyłem.
To coś, nie miało żadnego konkretnego kształtu. To była jakaś dziwna, szara, bezkształtna, ale ruszająca się masa.
Boże kochany, jeszcze teraz się boję.
Z tego wszystkiego zapomniałem, że to przecież jeszcze wcale nie był koniec tego koszmaru. Wtedy jeszcze się nie obudziłem. Było coś jeszcze.
Przypominam sobie, że tan blady strach padł na wszystkich zebranych w tym pokoju. Wreszcie ktoś zamknął szafę. Nie pamiętam kto. Pamiętam, że wszyscy najszybciej jak to tylko było możliwe, wyszliśmy na zewnątrz. Co dziwne, nie było paniki. Wiedziałem jednak, ze to co tam jest, tak łatwo nie da mi się wymknąć.
Ruszyliśmy w kierunku stołówki. Idąc korytarzem, odwróciłem się ze strachu. Wtedy zobaczyłem, że z naszego pokoju wychodzi dziewczyna. To była koleżanka z mojej klasy. Pomachała do mnie. Jednak strach i przeczucie podpowiadały mi, że coś tu jest nie w porządku. Coś mi mówiło, że to nie jest dziewczyna, że to nie jest człowiek. Zrozumiałem, że to tylko jedna z wielu postaci tego czegoś, co tam w szafie było.
Wtedy spojrzałem na jej twarz. Zrozumiałem wszystko. To nie była twarz. To była maska. Pod maską kryło się to coś. Wtedy znowu ogarną mnie ten paniczny strach. No i obudziłem się, krzycząc.
Moje wnioski i przemyślenia są takie. Ten sen to tylko symbol. Strach jest w nas. Może przybierać dowolne postacie. Jest w naszej świadomości w naszej wyobraźni. Sami go hodujemy i nigdy się go nie pozbędziemy. Ten strach gromadzi się w każdym z nas. W jednym więcej, w drugim mniej. W pewnym momencie jest go tak dużo i kiedy nie damy mu ujścia, ujawnia się w postaci koszmarnych snów. W pewnym momencie musi nastąpić rozładowanie.