Wtorek
7:25
Śniło mi się, że na wakacje wyjechaliśmy do jakiejś dżungli. Było nas czworo: ja, Sylwek, Monika i Justyna. Był z nami także ktoś starszy, jakiś facet z brodą, przewodnik czy opiekun. Nie wiem, co tam dokładnie robił, ale chyba spełniał rolę ojca. W każdym bądź razie chodził na polowania i wydawał polecenia.
Mieszkaliśmy w chacie z trzciny i bambusa, ustawionej na palach, w której za drzwi służyła specjalna mata osłaniająca otwór wyjściowy. W tej dżungli było ciepło, ale nie gorąco. Panowała normalna jak u nas w lecie temperatura.
Ten facet za którymś razem, gdy przyszedł z polowania, przyniósł kilka zabitych ptaków. Mnie dał jednego, abym go wypatroszył. Sylwkowi dał drugiego, już wypatroszonego, ale z piórami, aby czymś go tam wypchał. Bratu robota szła dobrze tak, jakby robił to już wiele razy. Zszywał gęsto i dokładnie z prawdziwą przyjemnością. Mnie natomiast nie szło w ogóle. Nie wiedziałem, jak się to robi. Pociąłem ptaka na strzępy. Pomyślałem wtedy: tak, Sylwkowi zawsze wszystko dobrze wychodziło. Za co się nie chwycił, robił to dobrze, a ja nigdy nie miałem do niczego smykałki.
Zobaczyłem, jak ten facet stoi nade mną i patrzy na to co zrobiłem.
-I co żeś narobił? Zniszczyłeś moją pracę, - powiedział do mnie.
Próbowałem się tłumaczyć, ale nie chciał słuchać. W końcu zdenerwowałem się i gdy ten facet schował się we wnętrzu chaty, postanowiłem przelecieć się nad dżunglą.
"Jeszcze nigdy na własne oczy nie widziałem dżungli z góry", - pomyślałem i uniosłem się w powietrze.
W ostatniej chwili próbowałem się zastanowić, czy zabrałem ze sobą dres, bo w spodniach się źle lata. Są zbyt krępujące. Spojrzałem na swoje nogi i zobaczyłem, że dres mam na sobie.
"Tak, spodnie są takie obcisłe", - pomyślałem i obudziłem się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz