czwartek, 31 sierpnia 2023

27 kwietnia 1990

Piątek


Wieliszew 22:15 


Jest piątkowy wieczór. Zostałem w hotelu. Do domu pojadę jutro po południu. Zostałem, ponieważ muszę nadrobić swoją pracę na szklarniach. W jednej nawie pomidory po prostu się pokładły. Nie mogłem czekać do poniedziałku. Wtedy byłoby już za późno. Na dodatek zawsze pod koniec miesiąca chodzi komisja i sprawdza stan każdej nawy. Przydzielają wtedy premie. Co prawda premii pewnie i tak nie dostanę, ale to nie jest kwestia premii tylko tego, że mogą się połamać krzaki. 

Tak to jest jak ma się swoją działkę i pofolguje z robotą przez kilka dni. W tym tygodniu robiłem tylko chwilami. Tak naprawdę to nie było ani jednego dnia na pielęgnację. W następnym będzie to samo.

Pogoda dziś była deszczowa i zimna. Przeszedł wietrzny i zimny front atmosferyczny. Wracając po robocie, zmokłem jak kot w majową noc.


wtorek, 29 sierpnia 2023

26 kwietnia 1990

Czwartek 


Wieliszew 22:30 


Widzę przed sobą nagą dziewczynę. Jest piękna i podniecająca. Wzbudza we mnie silne doznania erotyczne. Stoi tuż przede mną. Przestępuje z nogi na nogę, kołysząc przy tym swoim obfitym biustem. Na jej pełnym miękkim ciele powoli pojawiają się kropelki potu. Łącząc się ze sobą, spływają strumykami i strużkami w dół po jej gładkiej skórze. Patrzę na jej twarz – jest bardzo młoda. Oczy ma duże, zielone, zdecydowane na wszystko. Usta pełne dobrze wybarwione. Cera jasna, bez najmniejszej skazy. Długie jasne włosy spływają swobodnymi kaskadami poprzez jej plecy. 

Dziewczyna stoi i uśmiecha się do mnie, co chwilę zagryzając dolną wargę. Dłonie wsparła na biodrach. Pomiędzy jej obfitymi rozchylonymi udami co chwilę otwiera się i zamyka krwistoczerwona szparka jej cipki. Otoczona jest gładką kępką nieco rudawych niezbyt gęstych włosów zarostu. 

W pokoju jest gorąco. Leżę na tapczanie z rozpiętą koszulą i przyglądam się temu, w co samemu jest trudno mi uwierzyć. Dziewczyna tymczasem klęka przede mną, patrzy mi w oczy przez moment, po czym powoli, aczkolwiek zdecydowanie zabiera się do rozpinania rozporka moich spodni.  Dotykam jej miękkich delikatnych włosów, twarzy oraz szyi. Dotykam jej obfitego, jędrnego biustu. 

Ona tu jest. To nie zjawa. Widzę ją bardzo dokładnie. W pewnej chwili czuję sprężysty mocny uścisk jej dłoni na moim sztywnym penisie. Później jej gorące usta obejmują moją głowicę i jestem gotowy. 

Szkoda, że to tylko sen. 



Ilustracja: kreator obrazów w Bing.

poniedziałek, 28 sierpnia 2023

26 kwietnia 1990

Czwartek 


Wieliszew 21:30 


Ciepła parna noc Krzewy wilgotnej czeremchy toną w rechocie zielonych rzekotek. Nieopodal wody w zaroślach śpiewa słowik. Idzie lato. 

Wczoraj się nie odezwałem, bo znowu byłem przy rozrzucaniu tego torfu. Przyszedłem do pokoju o godzinie 19:30 bardzo zmęczony. Zresztą Wiesiek nigdzie nie wychodził i wcześniej położyliśmy się spać. 

Te dwa dni były dla mnie bardzo ciężkie. W ten sposób długo bym nie wytrzymał. Oczywiście w pracy chcieli, abym został i na dzisiejszy dzień po godzinach. Chcieli, żebym został nawet jutro. Powiedziałem im, żeby spadali na bambus. No może trochę bardziej kulturalnie. Dziś nie mogłem, bo przyjechały koleżanki i musieliśmy być obydwaj w pokoju. Jutro nie jadę do domu. Zostaję tutaj, ale nie idę do substratu. Mam dosyć tej pierdolonej roboty. 

Dołożyli mi dodatkową połówkę nawy, bo Henio zrezygnował z roboty. Ktoś musi przejąć to, co zostawił. Wszyscy pozostali mieli już po dodatkowej. Dali tylko tym, co jeszcze nie byli obciążeni. Nie wiem, jak sobie z tym poradzę. Z tym co już mam jest tragedia. Przychodzę do pracy w sobotę, aby to ogarnąć i może zostanę do 12:00. Nie ma wyjścia. Jakoś to trzeba ciągnąć. Nie chcę, by zabrali mi premię. Z drugiej strony chyba i tak zabiorą. Pomidory bardzo słabo wiążą. Gadają, że to z powodu złej hormonizacji. 

Tak w ogóle to cały ten tydzień był przejebany. Ciągle tylko nie tak z tą robotą.

Czekam na ciepłą wodę i dlatego tak siedzę.  Jest tyle rzeczy do opisania, ale jakoś trudno mi się do tego zabrać. 



Ilustracja: kreator obrazów w Bing.


niedziela, 27 sierpnia 2023

24 kwietnia 1990

Wtorek 


Wieliszew 23:50


Dziś pracowałem 12 godzin. Najpierw moja normalna działka, a potem 4 godziny przy substracie. Czuję każdy mięsień pleców, poruszam się jak słoń. Moje ręce i nogi stały się sztywne jak kołki. No w sumie teraz mi już trochę przeszło, ale wcześniej było naprawdę do dupy. Najgorzej czułem się tuż przed końcem zmiany. Te ostatnie skrzynki z torfem to już ledwo stawiałem na wózek. Moje ruchy stały się mechaniczne i niekontrolowane. Tylko szum wiatru gradu i deszczu tworzył monotonną muzykę, która opływała mnie zewsząd. Po pewnym czasie stała się częścią mnie. Nie zwracałem już na nią uwagi. Mimo to co chwilę powietrze przeszywał głośny trzask pioruna. Byłem tak zmęczony, że miałem wszystkiego dosyć. Pot ciurkiem ściekał mi po nosie, czoło piekło, ogórki boleśnie drapały skórę, poza tym co chwilę obijałem się o metalowy wózek. 

Tak, to był naprawdę ciężki dzień. Do hotelu przyszedłem głodny, brudny i zmęczony. Miałem ochotę tylko walnąć się i spać. 

Cały dzisiejszy dzień był burzowy. Właściwie to trudno było odróżnić jedną nawałnicę od drugiej. Grzmiało niemal bez przerwy. Momentami padał taki grad, że myślałem i że powybija szyby w szklarniach. 

No dobra idę spać 



Ilustracja: kreator obrazów w Bing.

sobota, 26 sierpnia 2023

23 kwietnia 1990

Poniedziałek


Wieliszew 22:15 


W głowie zaczyna mi wirować, oczy ciężkie, ruchy niekontrolowane. Chce mi się spać, a przecież nie jest tak późno. 

Czy to miejsce uważam za swoje? Nie wiem, gdzie jest moje miejsce. Czy hotel to mój dom? Może powinienem się tu jakoś urządzić? A co z moim domem w Łochowie? Czy tam też właśnie mieszkam? 

Chyba najwyższy czas, aby zdecydować, gdzie chcę osiąść. Właściwie to ani tam, ani tu. W takim razie gdzie? Można powiedzieć, że na razie jestem bezdomny. 

Coraz trudniej pisać mi wiersze, a te, które kiedyś napisałem, wydają mi się bezbarwne i bez sensu. Chciałbym napisać długi poemat romantyczny, rymowany, piękny poetycki list do Marzeny. Taki w którym nie musiałbym używać ani mojego, ani jej imienia, tak żeby nie było to potrzebne. W takim utworze pisałbym o pięknie i o miłości. Bo miłość jest pięknem, a piękno jest miłością. Pisałbym o tym, co kocham, o przyrodzie, o sobie, o powietrzu. A wszystko wyrażałoby tylko ją jej piękno, jej osobowość. 

Kurwa, czy ja jestem jakiś głupi?! Nie powinienem tak nawet myśleć. Ostatnio gdy Sylwek przeglądał zdjęcia, pod jego ręką prześlizgnęła się mi jej twarz, taka uśmiechnięta, młoda, żywa jak iskierka. Nadziei, że cokolwiek z tego mogłoby jeszcze być, nie mam, ale coś mnie jakoś ruszyło. Mimo to nie powiedziałem bratu. Nie potrafiłem. Nie poprosiłem go, aby dał mi to jedno zdjęcie. Chociaż bardzo tego pragnąłem, nie dałem nawet poznać, że to ma dla mnie jakieś znaczenie. Udawałem, że w ogóle nie zauważyłem tego zdjęcia. Nie chciałem pokazać, że mi na niej zależy, bo po co? 

Dowiedziałem się od Justyny, że Marzena ma chłopaka. Młodszego od niej, ale podobno jest to wielka miłość. Nie mam nic przeciwko temu. Nie mam prawa, tylko mam nadzieję, że ten ktoś jest jej godny. 

I to by było wszystko o tym co jest mi bliskie. 

Sylwek skończył szkołę. Matury nie zdawał. Siedzi w domu. Będzie szukał pracy. Obiecałem mu, że spytam tu w Wieliszewie. Poza tym trzeba będzie zanieść te dokumenty na nowoursynowską do Akademii Rolniczej. Dni mijają. 

Dostałem 10 miesięcy to ja odroczki z wojska. Błyskawicznie ten czas ucieka, ale to jakoś jeszcze nie załatwiłem tego z tym moim żołądkiem. Być może jeszcze raz mnie zgarną. 


piątek, 25 sierpnia 2023

20 kwietnia 1990

Piątek 


Wieliszew 22:10 


Dziś pogoda była taka jak w poprzednich dniach. Było jeszcze cieplej. Pracowało mi się dobrze. Zostałem po godzinach. Znowu zgubiłem klucz od szafki. Podpięty był tam także klucz od pokoju. Wkurzyłem się trochę, ale już mi przeszło. Z pracy przyszedłem dopiero o 20:00. Akurat na film. jestem zmęczony, ale zadowolony. 

Nareszcie mam trochę spokoju z tymi pomidorami. Nareszcie będę mógł dokładnie wykonać harmonizację, bo jak do tej pory trudno było o to. Nie wiem, czy nie zabiorą nam premii, bo bardzo słabo wiążą. Jeszcze tu, jak się chodzi, z brzegu są, jak cię mogę, ale przed końcem bloku grono sobie zaledwie dwa, trzy owoce. 

Po jaką cholerę tak się w tym spieszę z tą robotą? Jak zabiorą nam premię, to i tak nie będzie miało to najmniejszego znaczenia. Czy to ważne, za co nam ją zajebią? 

No tak, dałem Heńkowi 50 000 zł i go wcięło. Miał się ze mną rozliczyć. 20 000 było na wódkę, 10 000 mu pożyczyłem, około 2 000 na Undofen od grzybicy stóp, a gdzie reszta? Poza tym jeżeli jutro go nie będzie w pracy, to nie ma mowy, aby dał sobie radę z wykonaniem normy. Jego działka wygląda masakrycznie. Już teraz wszystkie leżą na ziemi. Jak się położą, to jest poważny problem, bo są tak kruche, tak nasiąknięte wodą, że najmniejsza próba wygięcia w nie tę, co trzeba stronę przy podnoszeniu, kończy się złamaniem. 

Oj ten Henio, ciągle narzeka i narzeka, a tu go już trzeci dzień w pracy nie ma. Co on sobie myśli, że my to za niego zrobimy? Kurwa, a może on chla za moje?! 


czwartek, 24 sierpnia 2023

19 kwietnia 1990

Czwartek 


Wieliszew 15:20 


Piękna słoneczna pogoda. Ciepły wietrzyk niesie ze sobą zapach lata. Po niebie wolno suną białe obłoczki. W taką pogodę chciałoby się wznieść w powietrze i szybując nad światem przywitać błękitne niebo. Jest wspaniale. 

Pracy w pomidorach jest dużo, ale wbrew temu, co mógłbym wcześniej sądzić, sprawia mi ona przyjemność. Najważniejsze, że nikt nie stoi mi nad głową. Nikt nie patrzy mi na ręce. Każdy zajęty swoją działką. Łącznik pusty, cisza jakby nikogo nie było. Rozkładam sobie robotę tak, aby nie zostawać po godzinach i aby nie zalegać. 

Czas mija. Kończy się jeden dzień i zaczyna drugi. Zmienia się świat i zmienia się człowiek. Przyglądając zapisy w tym zeszycie, stwierdziłem, że moje życie dzieli się na takie małe epoki. Przez pewien okres jestem taki, później znowu inny.

 

    
    Ilustracja: kreator obrazów w Bing.

środa, 23 sierpnia 2023

17 kwietnia 1990

Wtorek 


Wieliszew 22:15


No tak znowu ta praca. Zaczyna mi to brzydnąć. Te pomidory i te szklarnie. Chciałbym zająć się czymś innym. 

Aha przyjechała praktyka z Miętnego. Druga klasa. Młode dziewczyny, ale fajne. Właściwie to wolę młodsze niż te starsze. Byłem u nich na herbatce, porozmawialiśmy. Nie pamiętam ich rocznika. Będą tu cały miesiąc. Zdążymy poznać się bliżej. Byłem w Legionowie. Chciałem zrobić zdjęcia u fotografa. Są mi potrzebne na te studia, bo jednak coś sobie załatwiam. No ale fotograf tylko do 17:00. Zagapiłem się. Zapłaciłem jednak ratę na książeczkę mieszkaniową, kupiłem to i owo. Właśnie zamierzam pisać listy, bo mam nareszcie dostateczną ilość znaczków pocztowych. 



piątek, 4 sierpnia 2023

16 kwietnia 1990

Poniedziałek


Łochów 13:10


Założyłem kurtkę, wziąłem pióro i zeszyt i jestem nad Liwcem. Jestem sam, sam wśród zieleni i krzewów okalających wysokie pionowe skarpy oraz meandrów cicho płynącej rzeki. Słucham koncertu ptaków i własnych myśli. Chyba się zamieniłem. Nie wiem, jak bardzo. A może w ogóle się nie zmieniłem? Może to tylko takie wrażenie. A tak w ogóle to, kim w ogóle ja jestem. Nie wiem. Wiem, że nie jestem tym, kim chciałbym być. Zmalały moje ambicje. Zdałem sobie sprawę, że przestało mi zależeć na wielu rzeczach. Coraz mniej zależy mi na studiach. Trudno mi określić swoje miejsce w świecie. Jedyną rzeczą, która mnie nadal fascynuje i porusza do głębi, jest przyroda. Wśród niej w samotności, wśród obcowania tylko z nią czuję się wspaniale, czuję, że dla tego piękna warto żyć. 

Wylało mi pióro i zdenerwowałem się trochę. 

Spaceruję nad Liwcem. Patrzę i myślę, że jest mi dobrze. Nie potrzebuję niczego więcej. Myślę, że za bardzo rozczulam się nad sobą. Wieczorem pojadę do hotelu. Jutro znowu zacznie się codzienność, znowu pójdę do pracy w  pomidory. Nie mogę powiedzieć, że nie lubię jej, nie mogę powiedzieć też, że zbytnio lubię. Do hotelu się przyzwyczaiłem, do Wieśka też. 

Jestem zwykłym człowiekiem jak tysiące innych, mam pracę, której wielu teraz nie ma, zarabiam jak na początek dosyć dobrze, a że muszę dać do domu… No cóż, to przecież mój dom. W każdym razie nie głoduję, mam dach nad głową. Czego więcej mi potrzeba? 

Jakieś niespełnione marzenia, ambicje? Gdybym tak naprawdę miał jakieś ambicje, nie siedziałbym bezczynnie. A te studia — szczebel wyżej i co z tego? Jak ten szczebel wyżej wygląda? Brygadzista albo kierownik? Takich teraz zwalniają z pracy. 

Psychologia? Trudno na nią się dostać po studiach ogrodniczych. Nie wiem, po co to wszystko. Wszystko wydaje mi się teraz bez sensu. Zbyt dużo pesymizmu. Nie umiem cieszyć się życiem. Może to mi to i prawda. 

Miłość? Trudny temat. Chciałbym mieć kogoś, ale ja stoję bezczynnie. Samo nic się nie stanie. Chciałbym mieć ją przy sobie — jakąś dobrą kochającą istotę. Chciałbym jej drobne paluszki przytulać mocno do siebie, odgarniać włosy z czoła, patrzeć przenikliwe w jej oczy i powiedzieć te dwa słowa: kocham cię. Chciałbym, by była dobra, rozumiejąca, ale czy to jest możliwe? Życie jest takie brutalne. Nie ma takiej czystej miłości. Pełno w nim brudów i wulgaryzmów. 

Chciałbym zakochać się bez pamięci jak nastolatek, ale już nie jestem nastolatkiem. Nie jestem też starym człowiekiem. Umiem tylko marzyć i żałować, że nie marzenia się nie spełniają. Żadna dziewczyna bez powodu sama nie rzuci mi się na szyję. One chcą, by je zdobywano. Dziewczyny wolą mężczyzn dobrze zbudowanych, umiejących się bić, dobrze tańczyć, lubią gdy obdarowuje się je prezentami, a ja wątpię, że kiedykolwiek znajdę tą jedyną. 

Małżeństwo to układ. Mało ludzi pobiera się z miłości. Najczęściej dlatego, by nie być samotnym przez całe życie, lub gdy muszą. Taka różnica poziomów. Taka przepaść jest między opowiadaniami, powieściami i filmami a życiem codziennym. 

Chyba zbyt dużo się naczytałem. Internat utrzymywał mnie z dala od życia. Żyłem marzeniami, żyłem z głową w chmurach. Marzena, czy jakakolwiek inna dziewczyna nie była moja. Marzena to jeszcze dziecko. Dowiedziałem się, że ma kogoś w swoim wieku czy młodszego. Jaki ja byłem wtedy głupi łazić za kimś i myśleć, że nie wiadomo co. 

Cisza, cisza, cisza. Nie znajduję słów. 

Moja klasa? Iwona? Oni wszyscy mają swoje życie. Iwona nie chce słuchać moich problemów. Czy warto do niej pisać takie długie listy? Oni wszyscy odeszli, byli tylko przechodnią kartą, epizodem w moim życiu. 

Hotel? Tamci ludzie, to moje środowisko, w którym spędzę najbliższe lata. Ale tamci ludzie wydają mi się jeszcze dalsi niż wszyscy inni. Żyjemy obok siebie, a jednak tak daleko od siebie. 

Wiesiek to nie jest zły człowiek, ale on jest realistą. Może ja stanę się taki jak on. Wszystko przelicza na pieniądze. Jego dewiza brzmi: jak najmniejszym kosztem jak największy zysk. Nie wiem, czy nie skrzywdzę go, gdy powiem, że jest materialistą. Dużo śpi i nie tylko dlatego, że jest zmęczony. 

Już nauczyłem się być sam ze sobą i liczyć tylko na siebie, ale wciąż czuję się taki samotny, opuszczony. Nie wiem, może rzeczywiście zbytnio rozczulam się nad sobą. Ale czy to źle, że człowiek pragnie własnego szczęścia i ma jeszcze jakieś marzenia? 

Tak, żyję w świecie książek i filmów. Staram się sam odgrodzić od świata. Mur, mur, mur. Czy ktoś zdoła go przebić?

Szkoda, że muszę już wracać, ale obiecałem mamie, że wrócę za dwie godziny. Czas jest nieubłagany. Dałem słowo. Trzeba zjeść obiad, spakować rzeczy. Może przejrzę książki. Trzeba w końcu jechać. Chciałbym by ta chwila trwała wiecznie.

Wczoraj nic nie napisałem, bo piliśmy. Nie powinienem pić. Więcej przykrych niż przyjemnych wrażeń. Człowiek nie może rozkoszować się pięknem go otaczającym. Pod wpływem alkoholu jest zamknięty przed tym wszystkim, przed światem go otaczającym. 

Wczoraj w kościele o mało nie zemdlałem. Musiałem wyjść. Czułem się fatalnie, nogi mi drżały. Nie powinienem pić. 

Chciałem tu posiedzieć, popatrzeć, po prostu być. Niestety. 



Ilustracja: kreator obrazów w Bing.

czwartek, 3 sierpnia 2023

16 kwietnia 1990

Poniedziałek


Łochów 12:30 


Czuję się jakoś tak dziwnie. Jakieś takie dziwne wrażenie mam. Chciałbym być jednocześnie sam, a zarazem mieć przy sobie kogoś bliskiego. Trudno to wyrazić słowami, ale gdy widzę piękno, które mnie otacza, piękno przyrody budzącej się do życia chciałbym te moje wrażenia z kimś dzielić, z kimś, kto chciałby mnie wysłuchać i zrozumieć. 

Pochmurny wilgotny dzień. Powietrze przesycone parą wodną i zapachem młodych świeżych liści bzu. To nie szkodzi, że powiewa chłodny wiatr. Tu jest tak pięknie. Jestem szczęśliwy, że mogę to piękno odbierać całym sobą, że mogę to piękno chłonąć całym swoim istnieniem. Wpływa we mnie, budując harmonię i spokój. 

Szpaki i inne podobne ptaki głośno śpiewają gdzieś między listowiem, wrony kraczą z pobliskich czubków wysokich drzew, a cały świat jest przykryty grubą pierzynką puszystych chmur. W nocy padało. Czuje się tę wilgoć i trudno to oddać w słowach, trudno przenieść na papier. Nawet najdrobniejsze rzeczy i zjawiska są takie piękne. Całe obrazy i odczucia. 


Ilustracja: kreator obrazów w Bing.

środa, 2 sierpnia 2023

14 kwietnia 1990

Sobota 


Łochów 14:10


Znowu jestem. Znowu zastanawiam się, co napisać. Wziąłem pióro do ręki i piszę. Jestem tylko w koszuli. Ludzie nadal spacerują w jedną i w drugą stronę. Dzieci się wydzierają wniebogłosy — bawią się. Sylwek skończył pieczenie ciasta. Mama przerwała gotowanie, by wyjść do sklepu i coś kupić. 

Wstałem i założyłem sweter. Cień – zrobiło się trochę chłodno. Ulicą idą ładne dziewczyny. Przyglądają mi się. Uśmiechają się. Staram się nie patrzeć na nie. Podobają mi się, ale zbytnio ich ciekawi, co ja tu robię. Zastanawiają się pewnie. Nie znam ich. No tak, święta, goście, dużo nowych twarzy. Już dziś panuje ten świąteczny nastrój. Jest pięknie.

Przyglądam się, jak przeciąga się mały kudłaty pies. Cmokam do niego. Przeciąga się jeszcze raz. Ziewa, chce wejść do mnie, ale się boi. Cmokam jeszcze kilkakrotnie. Nie podchodzi. Zostawiam go w spokoju. Lubię psy. Małe i duże. Są ciekawe i mają w sobie tyle radości.

Chcę pisać o wszystkim, całkowicie wolnym ciągiem myśli. To chyba najlepiej oddaje nastrój chwili i moją osobowość. Słońce rzuca coraz dłuższe cienie. Po drugiej stronie ulicy za siatką stoi dom. Murowany, o czerwonej dachówce. Oświetlona jasnymi i ciepłymi promieniami słońca sama wydaje się być ciepłem i światłem.

Psy poruszyły się i szczekają. Dwóch facetów pojechało na rowerach. Rozmawiają głośno. Dlaczego te psy na jednych nie reagują, a na innych szczekają?

O, teraz idzie sąsiadka — młoda dziewczyna. No, to raczej córka sąsiadki z małymi dziećmi. Stanęła i przez moment przyglądała się, co robię. 

Czy ma to sens? To pisanie. Chyba ma, skoro tego potrzebuję i skoro zaspokaja to moje potrzeby. Czemu ona się tak przygląda? Ciekawość? Niech się przygląda, to mi nie przeszkadza. Łochów to małe miasteczko i wszyscy się znają. No tak, małe miasteczko, wąskie uliczki, dużo zieleni.

Boję się, by się nie urwał mi temat. Jest jeszcze tyle nieodkrytych, nietkniętych pokładów mojej świadomości. Powinienem o tym pisać. Powinienem pisać o ludziach, o zdarzeniach. Mogę to robić. Nic nie stoi na przeszkodzie. Jestem w stanie wszystko ująć w słowa. Szczególnie teraz, gdy są święta, szczególnie teraz, gdy moje życie stało się na tyle spokojne i mniej zwariowane, że widzę je jako rozległą obszerną panoramę. Teraz nie ma tego, co było w szkole, co zasłaniało mi ten widok. Tam tyle się działo, że czasem traciłem poczucie własnego ja, zbyt szybko ulegało własnym wpływom złych autorytetów. Zbyt wielu miałem kumpli, którzy nie powinni nimi być, którzy próbowali narzucić mi swoją wolę, choć wiedziałem, że to pijaki i łobuzy. Teraz poczułem własne ja, poczułem się panem swojego życia. To prawda, że wszystkiego nie można mieć od razu. W życiu nie można osiągnąć tak wielu rzeczy, że aż robi się przykro, ale to nie zmienia faktu, że człowiek ciągle musi jakoś egzystować. Bez względu na to, czy jego życie będzie się mu podobało, czy nie, musi  żyć, istnieć. Świat nie kończy się tylko na jego ja. Przecież jest wielu takich jak on i każdy musi coś ze sobą zrobić.

Święta spędzamy w gronie najbliższych. Nikogo nie zapraszaliśmy. To chyba będą dobre święta. Jak na razie wszyscy są w dobrym nastroju. Jakiś miły i przyjemny spokój panuje dzisiejszego dnia. Poza tym jakiś długi ten dzień, chociaż, nie powiem, przyjemny. 

Anki nie będzie. Nawet nie dowiedziała się, czy wszystko mamy, czy czegoś nie potrzebujemy. Co roku brakowało pieniędzy, więc pożyczało się od niej. Teraz ja pracuję i dokładam tyle, ile mogę. Sławek też coś dał. Jest dobrze, niczego nie będzie brakować. Nie ma potrzeby u kogokolwiek o cokolwiek się upominać. Ale dziwne jest to, że nawet z ciekawości do nas nie zajrzała. Może mogłaby podrzucić dzieciaki. Nie mielibyśmy nic przeciw temu. Jednak nie zrobiła tego. Chyba wstydzi się tego domu. Wstydzi się miejsca, z którego wyszła. Czy tak postępuje córka wobec matki? Czy tak postępuje siostra wobec młodszego rodzeństwa? Spoko, mnie to nie przeszkadza, ale dla mamy to prawdziwy problem. Bardzo się denerwuje. Tak to już jest.

Teraz Sławek jest u Jarka. Popijają. Przywlecze się pewnie na sam wieczór. Niedawno skończył wojsko. Rozwiązali jego jednostkę OC. Był tam równo rok. Skończył i pracuje u ogrodnika. Właściwie to są kumplami. Pamiętam, jak rok temu tuż po świętach wielkanocnych taki smutny jechał do jednostki. Było mi go żal, a teraz mu zazdroszczę, bo skończył wojsko z odznaką wzorowego żołnierza i jako honorowy krwiodawca, ze stopniem kaprala, a mnie nie było na to stać. 

Zawsze o nim mniej wiedziałem niż o kimkolwiek z naszej rodziny. Był przede mną zamknięty. Więcej rozmawiał z Sylwkiem i mamą niż ze mną. Nie wiem, może to jakiś uraz psychiczny, bo ja skończyłem technikum i zdałem maturę, a on przerwał naukę w pierwszej klasie zawodówki. 

W zasadzie czuję się trochę za niego odpowiedzialny. Mieszkałem w internecie blisko jego szkoły. Mogłem się wcześniej zainteresować tym, co robi, wytłumaczyć mu jakoś, nakłonić do nauki. Jakiś wpływ chyba wtedy na niego miałem. 

Zorientowałem się, dopiero gdy było już za późno. A wierzę, że na zawodówkę byłoby go stać. Mógł ją skończyć. Zresztą zastanawiam się, czy mnie coś ta szkoła dała. Pracuję fizyczne, robię to samo co on bez żadnego wykształcenia. Ale jemu może by to dało jakieś umocnienie wewnętrzne, może teraz tego żałuje i czuje się pokrzywdzony. Może dlatego odcina się ode mnie. 

U Jarka pracuje już dobrych kilka lat. Właściwie to od momentu, kiedy przerwał naukę, od chwili, kiedy mama zachorowała, gdy nie było pieniędzy, bo my się uczyliśmy, a dziewczyny były jeszcze małe. Wtedy zaczął się u niego pracować. Od tamtego czasu Jarek zdążył postawić kolejne tunele, domek gospodarczy, zdążył być już w Kanadzie, a Sławek czuł się tam, jak u siebie w domu. Był jakby zarządcą tego gospodarstwa. Jarka często nie było, a on wiedział, co trzeba zrobić, żeby wszystko funkcjonowało tak, jak należy. I tak mimo minęło te kilka lat i nadal tam robi. O inną pracę teraz ciężko.

Sylwek kończy teraz szkołę. We wrześniu będzie musiał podjąć pracę, ale chyba mu się to nie uda, chyba, co bardziej prawdopodobne, znajdzie się na liście bezrobotnych. 

Sylwek to indywiduum, człowiek wszechstronny, który wymaga specjalnego traktowania. Sylwek bierze się za wszystko i prawie wszystko mu się udaje. Ma to czego ja nie mam i czego mu zazdroszczę. We wszystkim jest dobry, przystojny, rozgarnięty, zreperuje i zegarek i ciągnik, uszyje spodnie i upiecze ciasto jeżeli tylko znajdzie taką potrzebę. Robi dosłownie wszystko. W szkole zawsze był podziwiany. Zawsze lubił się kręcić i coś robić. Co można jeszcze o nim napisać?

Justyna ostatniego roku sprawiała nam dużo kłopotów. Ją jeszcze trudniej opisać niż Sylwka. Ma w sobie wiele sprzecznych cech. Pewnych rzeczy nie da sobie wytłumaczyć. Nie ustąpi, będzie się kłócić aż do ostateczności. Lubi gdy się ją podziwia, ale pragnie też mieć jakiś autorytet, mocnego i pewnego siebie człowieka (brak ojca). Jest bardzo podatna na wpływy otoczenia, tyle że nie we wszystkim. Potrafi być miła i potrafi ładnie się uśmiechać, żartować, ale bracie, gdy wejdziesz jej w drogę i spróbujesz się z nią pokłócić, to biada tobie. Chociaż dziwne jest to, że poza rodziną nie pokazuje tej swojej złej strony. Poza domem jest cicha jak mysz, a tu potrafi nieraz wszystkich i wszystko postawić do góry nogami.

Monika jest starsza o półtora roku od Justyny, ma już ukształtowany, raczej spokojny temperament. W przeciwieństwie do Justyny, gdy jej ktoś dokuczy, nie kłóci się, pójdzie w kąt i wypłaczę się.

Ja nie wiem, czy mam jakiekolwiek prawo kogoś opisywać. Bo mnie jestem też świadkiem bezstronnym. Ale w kilku zdaniach opisałem moje rodzeństwo. A teraz idę się rozruszać.


Ilustracja: kreator obrazów w Bing.

wtorek, 1 sierpnia 2023

14 kwietnia 1990

Sobota 


Łochów 11:10 


To już wiosna! Prawdziwa wiosna. Krzewy i mniejsze drzewa pokryły się już puszystą, delikatną zielenią. Ich jeszcze bardzo małe listki niewinnie i radośnie budują nowe życie. Z daleka całe krzewy wyglądają jak delikatne pióropusze. 

Nie chcę używać tych samych słów. Do opisania tego, co widzę, potrzeba czegoś więcej niż słów. Ta chwila budzi we radość, miłość i chęć do życia. Siedzę w cieniu domu i uważnie przyglądam się wszystkiemu, co dzieje się wokół mnie. Cieszę się, że jest tak ciepło i przyjemnie. Myślę i nie wiem, czy Ty – drogi czytelniku kiedy będziesz to czytał po latach, mnie zrozumiesz. Niestety nie potrafię tego piękna oddać w słowach. Potrzebna jest tutaj Twoja wyobraźnia. Zamknij oczy i wyobraź sobie tę chwilę i siebie na moim miejscu. Jeżeli potrafisz, zrób to, może wtedy ta cząstka piękna odżyje w Tobie. Na pewno miałeś podobne chwile w swoim życiu. 

Jestem przeciętnym człowiekiem, przeciętnym, młodym człowiekiem, człowiekiem, który nie potrafi zbyt wiele, człowiekiem, który nawet nie wie, kim tak naprawdę jest, człowiekiem, który chciałby być kimś wielkim, ale nie potrafi nim być, człowiekiem, który ma marzenia, piękne marzenia, ale nie potrafi ich zrealizować. Ten człowiek może tylko pisać i wie, że to po nim zostanie. Nieważne czy ktoś będzie to czytał. Ważne, że na tych stronicach są jego uczucia przeżycia i wrażenia. Ważne, że on o tym wie i ma tę świadomość, że coś po nim pozostanie. 

Tak, boję się odejść i nic po sobie nie zostawić. Boję się zapomnienia. Szukam sensu życia i w tym pisaniu go odnajduję. Mogę pisać. Mogę pisać do woli. Wreszcie mam upragnione chińskie pióro. Mogę pisać to, co przyjdzie mi na myśl. Nazbierało się tego we mnie bardzo dużo. Zaledwie małą część tego co czuję i przeżywam, przelewam na papier. Wielu rzeczy nie potrafię ująć w słowa. Wielu rzeczy jest dla mnie za trudnych. 

Postanowiłem, że będę długo pisał. Muszę się wypisać. Tak. To prawda, że lepiej pisać o tym, co przyjemne pomijając etapy dla nas przykre, ale nie tylko z samych przyjemności składa się nasze życie. 

A więc już święta. Dom. Przygotowania. Monika i Justyna sprzątają, Mama gotuje, a Sylwek piecze ciasto. Tylko ja się jakoś uchowałem. Nie znalazłem dla siebie żadnego zajęcia, więc piszę. Piszę, bo czuję potrzebę pisania. 

Już zauważyli, że mnie nie ma. Mama pyta się, gdzie jestem. Monika odpowiada, że jestem za domem. Ta troskliwość. Troskliwość, która mnie krępuje i przeszkadza. Boją się o mnie. Mam 22 lata. Dlaczego? 

Poszedłbym teraz nad Liwiec i pospacerował nad szumiącą wodą, ale znowu ta ich troskliwość. Monika albo Justyna musiałaby ze mną iść, a ja oczywiście bym nie odmówił. Poszedłbym razem i przyszedł tak samo pełny jak przed pójściem tam. 

Czasami gdy jestem sam, bardzo często mówię sam do siebie. Rozmawiam ze sobą, śmieję się do siebie, żartuję ze sobą. Może to dziwne, ale to stało się moją naturą. Nie potrafię się bez tego obejść. Muszę się wypisać, a gdy nie mam takiej możliwości, gadam do siebie. To mi pomaga. Tylko trudno gdy ktoś stoi obok. Trudno o to, bo nie mówisz do siebie tylko do kogoś. 

Znowu ta troskliwość. Jacek, czy ty chcesz kanapkę? Nie, nie chcę. No to masz samo jajko. Nie, nie jestem głodny. To siedź sobie. To bardzo pięknie z ich strony i nie powinienem być oburzony, ale teraz nie potrzebuję niczego ani nikogo. Jestem sam z moimi myślami i sam za pośrednictwem pióra słowami wylewam to na tę kartkę. Pióro jest lepsze od długopisu, bo nie stawia oporu i nie stanowi przeszkody. Nie jest zaporą dzielącą mnie od kartki. Przez nie za pośrednictwem ruchu w mojej ręki wyrzucam z siebie moje myśli. Długopis czy ołówek natomiast zawsze stawiają jakąś przeszkodę. Piórem mogę pisać dużo i o byle czym, bo piszę się nim dobrze i lekko. Natomiast z długopisem nie jest tak samo. 

Pisząc długopisem muszę wybierać to co najważniejsze i ujmować to zwięzłe ramy by zmieściło się na jednej dwóch stronach. Pióro natomiast ma tę zaletę, że mogę pisać nim bez końca, o ile jest na to czas. O to odpowiedź, dlaczego tak marzyłem o dobrym chińskim piórze. Wczoraj zobaczyłem je u Sylwka i od razu wiedziałem, że muszę je mieć. 

Siedzę tu i nawet nikt nie mnie nie zauważa, a przecież obok jest ulica. Zaledwie kilka metrów dzieli mnie od spacerujących ludzi, od dzieci jeżdżących rowerami i mało kto spojrzy w moją stronę. Nie zwracają na mnie większej uwagi a przecież człowiek siedzący pod ścianą domu na dwóch cegłach z zeszytem na kolanach i piórem powinien wzbudzać zainteresowanie. Ale to dobrze. Mam tu małą enklawę względnego spokoju. 

Lubię pisać i piszę. Wszystkie inne rzeczy się nie liczą. Na podwórku jest mama i dziewczyny. Teraz bawią się z psami. Trochę mi to rozprasza, ale nie za bardzo. 

Chciałem pisać o wielu rzeczach, ale kręcę się tylko w kółko. Mógłbym nawet opisać moje podwórko mój dom, bo przecież Ty, który to czytasz, nie musisz wiedzieć, jak ono wygląda. A może chciałbyś wiedzieć. Tylko nie jestem pewien czy z tych słów odtworzysz sobie ten sam obraz i nie mam pewności, czy nawet będzie do niego podobny, ale spróbuję. 

Mieszkam w dużym (no, może nie aż tak dużym) drewnianym, starym domu. Dom ten stoi na sporym podwórku otoczonym siatką również starą zardzewiałą i krzewami bzu oraz akacji i jaśminu. Jeszcze teraz ich liście są drobne i nie kryją podwórka i ludzi na nim się znajdujących. Jeszcze teraz są zbyt delikatne, ale już niedługo przyjdzie lato, a wraz z nim krzewy zgęstnieją, tworząc istny busz. To jest nasza wyspa, oddzielająca nas od zgiełku ulicy. Tu czujemy się dobrze, chociaż nie zawsze. Potrafi tu być niesłychanie pięknie i przyjemnie, szczególnie gdy bzy zakwitną. 

Skończył mi się atrament w piórze i musiałem iść napełnić je. Mama gotuje, Sylwek z książką kucharską w ręku piecze sernik i makowiec a dziewczyny siedzą na słońcu i zajadają jajka. 

Tak, latem potrafi być tu bardzo pięknie, gdy kwitnący busz roślin skryje nasze podwórko zieloną ścianą. Cała okolica tonie wtedy w zapachu różnorodnych kwiatów. Pod ścianą domu w cieniu gdzie siedzę, rosną maleńkie, ale jakże urzekające i piękne fiołki. Jeszcze piękniejszy jest ich urzekający zapach. 

Widzą, że piszę. Widzą. Monika i Justyna i mama. Trochę się dziwią, ale mieli czas, aby się przyzwyczaić. W tym miejscu jest trochę zimno. Rozglądam się za innym nasłonecznionym, ale tam znowu zbyt będzie mnie widać. Może będę dalej pisał o moim podwórku i domu. Kiedyś przed kilkoma laty zaraz po spaleniu gdy tu przybyliśmy, było ono całkowicie dzikie, zarośnięte niczym puszcza dziewicza. Też wyglądało pięknie. Może nawet jeszcze piękniej, ale życie ma to do siebie, że lubi gdy jest trochę porządku. Po odnowieniu i wyremontowaniu domu zabraliśmy się do porządkowania podwórka. Usunęliśmy stare suche drzewa, gruz i złom. Usunęliśmy wszystkie na dwa metry pokrzywy. Skopaliśmy ogródek, by ziemia mogła dać plon. Trochę mi żal tych gęstych wysokich traw, które tu rosły i w których można było się skryć. 

Pięknie się pisze, ale jednak idę coś zjeść. Ale wrócę. Jest jeszcze tyle do napisania. 



Ilustracja: kreator obrazów w Bing.